|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Czw 14:25, 07 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Dzień 25.
Słońce nieśmiało wyjrzało zza horyzontu, przebijając się przez chmury, które zasnuwały niebo w dość nieznacznym stopniu. Dzień zapowiadał się pogodnie i spokojnie. A jednak wszyscy czuli narastający niepokój.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Sob 14:39, 09 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Gdyby ktoś zapytał Jacoba, ten nie potrafiłby odpowiedzieć, czy chociaż na kilka minut zmrużył oczy. Świat szarzał dokoła, w zmęczonych oczach mężczyzny zaczęły odbijać się mgliste kontury drzew. Świt wstawał spokojny i cichy. I - do czego Jacob zdążył się już przyzwyczaić - wilgotny. Nie zdążył natomiast przyzwyczaić się do czyjejkolwiek obecności przy sobie - Claude spała w takiej samej pozycji, w jakiej zasnęła, tylko jej ręka spoczywała obecnie na piersi Jacoba. Nie mógł dostrzec jej twarzy, ale wyczuwał nierówny, niespokojny oddech dziewczyny, jak gdyby przeżywała właśnie jakiś niespokojny sen.
Dotknął ostrożnie policzka Claude, odgarniając jej włosy. Przez dłuższą chwilę sycił się widokiem delikatnie zmarszczonych brwi dziewczyny. Wcale nie chciał jej budzić, mógłby tak na nią patrzeć całymi godzinami, rejestrując i zachowując w pamięci każde drgnięcie powieki, każde senne westchnięcie. Ale...
Czas nagli - pomyślał, i zaraz potem gdzieś w zakamarku jego mózgu pojawił się dobrze znany, wyczekiwany obraz skrytej w gąszczu, zapomnianej przez ludzi chaty.
- Claude - szepnął, pochylając się nad dziewczyną i składając na jej ustach lekki pocałunek. - Zbieramy się - powiedział, gdy zaskoczona otwarła oczy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Sob 17:56, 09 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez prześwity w gęstej kopule drzew. John obserwował je z na poły otwartymi powiekami. Noc minęła mu na urywanym śnie i koszmarach na jawie, które znosił z iście stoickim spokojem. Wiedział, że to może być przedsmak tego, co ich czeka. Pamiętał, co zastał w chacie siedem lat temu (zastrzelonego Franka mianowicie), pamiętał powieszone zwłoki Stanleya. Czy trupy nadal tam były? I dlaczego były tylko dwa z sześcioosobowej grupy? Robertson często zadawał sobie te pytania, nigdy jednak nie wiedział, jak na nie odpowiedzieć. Mógł mieć przypuszczenia, tylko tyle. Zwrócił głowę w stronę ciągle śpiącej Claude i Jacoba. Tylko na chwilę, bo pełny pęcherz wysłał informację do mózgu, że lepiej by było, gdyby John coś z nim zrobił. Robertson wstał, przeciągnął się i na chwilę znikł w pobliskich krzakach, przegapiając w ten sposób moment "wybudzania" Claude. Kiedy wrócił oboje byli już przebudzeni. Zabierali się do śniadania, więc John przyłączył się, wyciągając z plecaka kilka owoców i suszone mięso oraz butelkę wody.
- Za niespełna godzinę powinniśmy dotrzeć do chaty. - rzucił krótkie spojrzenie w stronę Claude. - O ile utrzymamy dobre tempo.
Milczał przez chwilę, skupiając się tylko na przeżuwaniu suchego kawałka mięsa. Gdyby szedł tylko z Jacobem, nie musiałby się martwić o niczyje mocne nerwy. Ale przecież była jeszcze dziewczyna.
- Kiedy byłem tam ostatni raz, na werandzie leżał zastrzelony człowiek. - wpatrzył się w Claude. - Po tylu latach powinny tam być jego kości, wiec się nie przestrasz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Sob 19:22, 09 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Senne obrazy zaczęły nawiedzać Claude w połowie nocy. Ludzie, których nie znała, miejsca nie przypominające żadnego z miejsc i może dlatego tak bardzo niepokojące. Ściągała przez sen brwi. Dotyk Jacoba odebrała jak podrażnienie liściem czy piórkiem i zmarszczyła śmiesznie noc, jakby chciała kichnąć. Bodźce zaczęły docierać do dziewczyny, co sprawiło, że nieświadomość powoli dawała za wygraną. Usłyszawszy swoje imię podniosła lekko powieki, akurat w momencie, gdy twarz Jacoba się zbliżała. Zaraz potem poczuła wilgotne usta. Otworzyła szerzej oczy, drgnęła zaskoczona.
- T-Tak, jasne. - wyjąkała odruchowo, zanim dotarło do niej znaczenie słów.
Zachowanie Jacoba było nieoczekiwane. Bardzo. Przez cały czas - owszem - troszczył się o nią, na swój sposób, ale trzymał na dystans. Zmarszczyła brwi, jednak nic nie powiedziała, bo Jacob wyglądał na zmęczonego. Jakby nie zmrużył oka przez całą noc. Już chciała o to zapytać, gdy z krzaków wyszedł John.
Zjedli śniadanie, które Claude niemal w siebie wmusiła. Świadomość, że już niedługo dotrą do chaty napawała ją niepokojem, czuła jak każda komórka ciała nafaszerowana jest stresem. I jeszcze słowa Robertsona! Przełknęła głośno kęs owocu, bo prawie stanął jej w gardle.
- Nie przestraszę. - odparła po chwili. Miała wrażenie, że nie poznaje swojego głosu.
Chwilę potem zbierali się już do ponownej podróży. Chętnie odłożyłaby tę chwilę na później... Na czas nieokreślony nawet. Jednak obaj mężczyznom wydawali się spieszyć. Z cichym westchnieniem zagłębiła się w gąszcz. Co chwilę zerkała na Jacoba. Co wywołało zmianę?
[chata]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Nie 11:08, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Poranek przeciągał się leniwie i spokojnie, a południowe godziny nadeszły niezauważalnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Czw 21:31, 21 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Słońce chyliło się ku zachodowi, mrok pochłaniał Wyspę stopniowo i konsekwentnie. Dżungla mruczała cicho, obserwowała. Lepkimi mackami strachu dosięgała niemal każdego, wzbudzała niepokój. A wszystko to kontrastowało z bezchmurnym niebem, które było usiane milionami gwiazd, a przez środek przebiegała jasna smuga Drogi Mlecznej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Czw 19:34, 05 Maj 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
26. dzień
Ciemność ustępowała porannym promieniom słońca. Już od wschodu było duszno, jasnym było, że do południa temperatura stanie się nieznośna. Dżungla ucichła, a mieszkańcy na chwilę pozbyli się upiornego niepokoju.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Sob 22:41, 14 Maj 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
[b]Słońce wspięło się wysoko nad horyzontem. Południe przyniosło ze sobą jeszcze wyższą temperaturę.[/b
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Benjamin Linus Templers
|
Wysłany:
Czw 7:44, 19 Maj 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Otworzył oczy i ujrzał nieco zamazany skrawek błękitnego nieba pomiędzy łagodnie kołyszącymi się drzewami. Mrugnął parokrotnie, by wzrok odzyskał zwykłą ostrość. Ben leżał wśród traw, w dżungli. Nie wiedział, jak się tu znalazł, a ostatnim, co pamiętał była chmura ciemnego dymu uderzającego go w pierś z siłą rozpędzonego samochodu. Spróbował wstać, lecz lewy bark odezwał się szarpiącym, ostrym bólem który niemal go zemdlił. Opadł ponownie na plecy i oddychając miarowo odczekał, aż ból zelży i dopiero potem, ostrożnie, podpierając się tylko prawą ręką, wstał.
Bolały go żebra, ale chyba nie były połamane. Nogi funkcjonowały, głowa chyba też. Najgorzej przedstawiał się lewy bark. Pobieżne obadanie palcami prawej ręki potwierdziło obawy - był wybity. W normalnych warunkach zgłosiłby się do szpitala na swojej wyspie, ale teraz musiał działać samodzielnie. Wiedział - przynajmniej w teorii - co powinien zrobić. I nie był tym zachwycony. Podszedł do najbliższego drzewa, oparł się o nie piersią i przymknął oczy.
To będzie bolało.
Zacisnął zęby na pasku chlebaka, odsunął się od pnia, po czym z całej siły uderzył lewym barkiem w pień licząc, że kość wskoczy na swoje miejsce w stawie. Ból był potworny, powalając go na ziemię. Jednak kolejne "badanie" wykonane po długiej chwili, gdy mógł już racjonalnie myśleć, sprawiło, ze niemal się załamał. Bark wciąż był wybity i wymagał powtórzenia "zabiegu".
Tym razem wziął większy "rozbieg" i w chwili uderzenia, tuż przed tym, gdy ból zamroczył go niemal zupełnie, usłyszał chrupnięcie stawu i poczuł, jak kość przesunęła się na swoje miejsce. Zacisnął zęby na pasku tak, że niemal go przegryzł. Ból zmniejszył się dużo szybciej niż wcześniej. Staw barkowy wciąż był obolały i sztywny, ale działał bez zarzutu.
Dopiero po dłuższej chwili spędzonej na odpoczynku, Ben wstał i rozejrzał się wokół. Znajdował się w dżungli, w nieokreślonym miejscu. Wokół nie widać było ani chatki, ani łysielca, ani dziewczyny. Ben wciąż miał swój chlebak, ale zniknęła jego broń. Słońce stało wciąż dość wysoko, więc od wydarzeń przy domku nie mogło minąć zbyt wiele czasu...
Zaczął się zastanawiać nad swoim kolejnym ruchem. Najchętniej wróciłby na swoją wyspę i czekał na powrót Coffmana i jego raportu, ale wciąż nie wiedział wszystkiego o Obcych. Obawiał się jednak, że niewiele dowie się ot, tak, rozmawiając z kimś. Więcej dowiedziałby się podczas jakiegoś intensywnego przesłuchania, a do tego potrzebował kogoś z Obcych. Najchętniej przetransportowanego do Świątyni. Był ciekaw, czy tym razem jego podwładnemu uda się wykonać misję. Jeśli schwyta Donovan i przyprowadzi ją - i być może jeszcze kogoś z Obcych na wyspę, odzyska zaufanie Bena. Jeśli nie, Joshua będzie się nadawał co najwyżej na karmę dla Pantery. No i Judy... List, który Ben jej zostawił musiał zmotywować ją do działania. Znała tą wyspę i mogła okazać się dużo bardziej skuteczna od Coffmana, jednak... była zbyt niestabilna, by wysyłać ją samą.
Czyli kroi się wspaniała zabawa. I parę niespodzianek dla Obcych...
Z chlebaka wyjął mapkę z naszkicowaną lokalizacją osady Obcych. Spojrzenie na słońce, ustalenie marszruty i Ben ruszył na wschód. Był ciekaw także tego, jak Obcy się tutaj urządzili.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Wto 21:04, 24 Maj 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wydawało się, że słońce nigdy nie zajdzie. Uparcie tkwiło na nieboskłonie. W końcu powoli zaczęło opadać w stronę horyzontu, by zniknąć za jego linią. Wieczorne niebo jarzyło się nienaturalną czerwienią, nocne – milionami gwiazd.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Pią 15:17, 27 Maj 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Atmosfera dżungli ani na moment nie dawała Claude spokoju. Traumatyczne doświadczenia nasilały się pod jej wpływem i dziewczyna miała wrażeniem, że zostanie zmiażdżona zanim wyjdą z tej przeklętej części wyspy. Ostatnie kilkanaście godzin rozgrywało się w głowie Claude w kółko, od początku do końca, na okrągło i w przyspieszonym tempie. Znosiła to, jak długotrwałą torturę, która nigdy się nie skończy.
Plecak ciążył, jakby nosiła w nim kamienie. Dziewczynie brakowało sił. Nie patrzyła na Jacoba, ani na ciało Johna, co do losów którego nie znała planów. Czy Upper chciał go zanieść aż na prowizoryczny cmentarz niedaleko Ras-Shamry? Nie miała pojęcia. I nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Przystanęła, by pogrzebać w zawartości plecaka. Po chwili wyczuła pod palcami woreczek z tabletkami, które dostała od Erica. Ważyła je w dłoni ze zmarszczonymi brwiami. W końcu nerwowym ruchem wzięła trzy, przełknęła z trudem. Miała nadzieję na szybki spokój.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Sob 7:54, 04 Cze 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Noc spędzili na ziemi, na niewielkiej polance, nie rozpalając nawet ognia. Nie rozmawiali wiele. Nie czuli się na siłach, nie było zresztą o czym. Oboje przeżywali to, co się stało przy nieistniejącym już domku w dżungli.
Claude spała bardzo niespokojnie. Budziła się wciąż, zapadała w sen pełen koszmarów i zwidów, w krótkich chwilach jawy wydawało jej się, że leżące nieopodal ciało Robertsona rusza rękami, przyzywając ją do siebie. Zaciskała wówczas oczy i zapadała znów w sen nie dający ukojenia.
Poranek dnia 27.
Słońce pojawiło się na nieboskłonie - jak to w tropikach - nagle i niespodziewanie, a powietrze niemal natychmiast stało się parne i duszne. Lekki wiaterek był gorący jakby wydobywał się z hutniczego pieca i nie dawał ukojenia. Niebo nie było jednak błękitne, a samo Słońce znajdowało się jakby za mgłą. Od zachodu widać było ciemną chmurę i słychać było grzmoty - nie wiadomo jednak było czy zbliżająca się burza ominie Wyspę czy ochłodzi ją strugami deszczu. Cała przyroda zamarła w oczekiwaniu.
A dżungla? Wciąż szeptała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Sob 23:17, 04 Cze 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Kiedy dzień budził się do życia, Claude siedziała z szeroko otwartymi oczyma. Noc fundowała jej zbyt mroczne koszmary, by w jakikolwiek sposób mogła odpocząć we śnie. Odpocząć? - prychnęła w duchu. - Czy po tym wszystkim, co się stało, będę mogła jeszcze odpoczywać? Przycisnęła palce do powiek, oddychała głęboko licząc do kilku dziesiątek. Miała wrażenie, że tylko jeden malutki krok dzieli ją od całkowitego szaleństwa, od rozsypania się na kawałki.
Nie miała w zwyczaju nikogo obwiniać, ale teraz... Przeniosła zmęczone spojrzenie na śpiącego Jacoba. Kiedyś obiecał, że będzie jej bronić i zawierzyła tym słowom, jakby były święte. A okazały się nic nie warte. Zaczynała myśleć, że dla Uppera zawsze liczyła się tylko wyspa, Jameson... i Alice. Zemsta. Tak naprawdę nigdy nie było miejsca dla Claude. Nie mogło być. Chyba miała zbyt mało czasu, by przebić się przez grubą skórę Jacoba. A może to po prostu nie było możliwe.
Żołądek bolał, wywracał się na lewą stronę. Nie patrzyła na ciało Johna. Nie musiała. A i tak chciało jej się wymiotować. Za dużo śmierci, przemocy... Miała wrażenie, że już nigdy nie będzie normalna. Zwłaszcza przez zwidy z Guido w roli głównej. Na samo wspomnienie zaczęła dygotać, objęcie ramion nie zdołało tego powstrzymać. Jak mogłeś na to pozwolić? - ściągnęła brwi, patrząc na Jacoba. Podniosła się na drżących nogach, ledwo utrzymała równowagę. Była wykończona, głodna i całkowicie rozbita emocjonalnie. Nie zamierzała spędzić w mrocznej części dżungli ani chwili dłużej. Nie z Jacobem Upperem. Nie z trupem Johna Robertsona. Przypominali o tym, o czym chciała zapomnieć. Postąpiła kilka niepewnych kroków. Miała ochotę się obejrzeć, ale nie zrobiła tego. Już pewniejsza, a może raczej bardziej zdeterminowana, ruszyła w stronę, jak sądziła, wioski. Była nawet zdecydowana błądzić. Byle odejść, zacząć iść tam, gdzie jest w miarę bezpiecznie.
Po chwili znikła całkowicie za ścianę zieleni.
[dżungla]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Nie 0:10, 05 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Śro 13:08, 08 Cze 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Jacob obudził się znacznie później niż zamierzał: słońce stało w miarę wysoko, ponad drzewami przetaczały się groźne pomruki zbliżającej się burzy. Wysoka temperatura i wszechobecna duchota zwiastowały, że wkrótce dżungla powinna utonąć w deszczu. Jacob, wciąż jeszcze otumaniony i zaspany, pomyślał o ulewie z pewną nadzieją: mogła zmyć z niego kilkudniowy brud i krew. I pomóc jemu samemu zebrać się do kupy.
Tymczasem jednak nigdzie nie mógł dostrzec Claude. Zapewne oddaliła się za potrzebą albo poszła szukać strumienia. Żadne inne wytłumaczenie nie przychodziło mu do głowy, w której nowy dzień nie zdążył jeszcze rozpędzić resztek sennych omamów. Nawet, kiedy nie udało mu się odnaleźć wzrokiem plecaka Claude, jego umysł nie był w stanie połączyć ze sobą dwóch prostych faktów.
Pragnienie przypomniało mu o zachowanej na czarną godzinę butelce whiskey. Zamiast alkoholu preferowałby wodę, ta jednak skończyła się w jego manierce. Musiał zadowolić się tym, co ma.
Typowe wytłumaczenie starego ochleja - pomyślał o sobie nie bez pewnej uszczypliwości. Odkręcił butelkę i pociągnął kilka gorzkich, palących przełyk łyków. Odruchowo odsunął ją od siebie na wyciągnięcie ręki, czekając, aż przejmie ją Robertson.
- Co, nie napijesz się z towarzyszem niedoli? - mruknął, patrząc na leżące w głębokiej trawie zwłoki. Miał ochotę pozbyć się ich jak najszybciej, tym bardziej, że zaczęły przyciągać uwagę much. Podświadomie czuł jednak, że nie należy robić tego tutaj, w mrocznej części dżungli. Robertson z pewnością by sobie tego nie życzył.
Innych rzeczy też sobie nie życzył... - dodał Jacob z rezygnacją.
- Claude! - zawołał, odwracając się gwałtownie. Nieobecność dziewczyny niepokojąco się przedłużała. Złość użądliła Jacoba jak wredna osa: cokolwiek Claude obecnie porabiała, mogła mu dać wcześniej znać. Samotne kręcenie się po dżungli nie było najlepszym pomysłem - Jesteś gdzieś tam?!
Dopiero po kilku minutach uświadomił sobie, że Claude wcale nie oddaliła się na chwilę, a odeszła - definitywnie i bez słowa wyjaśnienia. Uspokoił się natomiast dopiero po niecałej godzinie, kiedy wszystko dokoła, co tylko nadawało się do kopnięcia, złamania lub wyszarpania z ziemi padło już ofiarą jego furii. Stał, dyszący i zlany potem, pośrodku polany, wodząc dokoła błędnym wzrokiem.
- Cholerna idiotka! - krzyknął. - Głupia, naiwna smarkula!!!
Wyrzucanie z siebie kolejnych przekleństw pod adresem Claude nie zdawało się na nic, tylko rozpalało wściekłość Jacoba. Wiedział, że cokolwiek wiązało się ze zniknięciem dziewczyny, odeszła samodzielnie, o własnych siłach, a zatem świadomie. Tyle udało mu się wywnioskować z pozostawionych przez nią śladów. Tyle i tylko tyle, bo ślady albo rozmywały się już po kilkunastu metrach, albo to Jacob nie był na tyle zdolnym tropicielem, aby wypatrzeć je w leśnym poszyciu. Co sprowadzało się do tego samego. Jacob zaś nie był w stanie się uspokoić i dokładnie przeanalizować przyczyn takiego zachowania Claude. Mógł jedynie krążyć w kółko i obrzucać cały świat obelgami.
Nie okazałem ci wsparcia? Nie potrafiłem...? - myślał gorączkowo. - Może za mało cię przytulałem, co? Za mało smarków spod nosa wytarłem... Niech cię szlag trafi, Claude. Niech cię szlag jasny trafi.
Te złe myśli zaczęły wreszcie ustępować miejsca bardziej wyważonym. W porządku, Claude odeszła - obojętne teraz, z jakiego powodu - i zostawiła Jacoba samego z trupem Robertsona. Być może dziewczynę przerosło to wszystko... I tutaj Jacob nie mógł się jej dziwić, samemu otarł się o granicę wytrzymałości. Co jednak Claude zamierzała zrobić samotnie w dżungli, w której na każdym kroku czaił się psychopata z bronią palną albo upiory? Jeśli sądziła, że uwalniając się od Jacoba uwolni się również od nich, popełniała straszną głupotę.
- Ale ja biegać za tobą nie będę - powiedział głucho, ze smutkiem. W chwili obecnej mógł tylko i wyłącznie życzyć Claude powodzenia. I tak robił, choć bez większego przekonania, z coraz bardziej dojmującym poczuciem straty. I oszukania.
Jacob schylił się po zwłoki Johna Robertsona i zarzucił je sobie przez ramię. Z siekierą w ręku ruszył dalej przez dżunglę, na chybił trafił obierając azymut na południowy wschód.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Śro 13:11, 08 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Czw 12:37, 09 Cze 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Zanim Jacob zdążył opuścić mroczną część dżungli, duch wyspy postanowił się nim zainteresować. Tym razem był bardziej komunikatywny. I wściekły.
Postać wyglądająca zupełnie jak Claude - tyle że czysta, wypoczęta i mająca w oczach to samo, co Alice w starej chacie - wyłoniła się nagle spomiędzy liści. Oblizała czerwone wargi.
- Nawet nie wiesz, jak smaczny jest twój gniew. - powiedziała łagodnie dziewczyna, potem skinęła na zwłoki Johna. - I jego śmierć.
Podchodziła wolno do Jacoba. Pewnie. Lekceważąco. Pogardliwie. Całkowicie bezkarnie.
- Sarze nie podobał się twój żarcik z ogniem. - szepnęła, jakby naprawdę było jej przykro. Lodowata dłoń dotknęła policzka Jacoba. Nic nie mógł zrobić. - Ale ja cię lubię, Jacoba. - znów oblizała wargi. - Dodajesz mi sił. Twoja przeszłość... - westchnęła z zadowoleniem. - Dlatego zabiorę ci wszystko, a raczej resztki tego, co masz. - skierowała na siebie oba palce wskazujące. - Zwłaszcza ją.
Widmo Claude cofnęło się z lekkim uśmiechem. Jacoba patrzył, jak na ciele dziewczyny pojawiają się liczne nacięcia. Krew spływała niewielkimi kroplami po skórze, wsiąkała w materiał. Dziewczyna teatralnie zakryła usta dłonią, jakby tłumiła krzyk. Potem spojrzała niby z rozpaczą na Uppera.
- Jacob... - szepnęła. - Pomóż mi!
Nim zdołał cokolwiek zrobić, widmo rozmyło się w ciemny dym, wsiąknęło w ziemię i pobliskie drzewa. Pozostał tylko upiorny chichot, który wolno zanikał w gąszczu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|