|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Collis Lancaster
|
Wysłany:
Nie 10:40, 03 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 06 Lut 2011
Posty: 160 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Dobrze wiedzieć. Teraz mogę się odprężyć i popijać drinki z palemką. Niedbałym ruchem sięgnął po paczkę papierosów tkwiącą w kieszeni koszuli. Paczkę papierosów, w której żadnego papierosa już nie było. Kurwa... Zgniótł papier w dłoni, po czym cisnął nim w dżunglę. Oczywiście nie zdążył już tego zauważyć, ale później, gdy wszyscy byli już daleko, rosnące przy ziemi pnącza otoczyły, niemal wchłonęły zgniecioną paczkę. Zresztą, nawet gdyby mógł to dostrzec, z pewnością nie zmieniłoby to jego braku wiary w zjawiska nadprzyrodzone. Jedynym zjawiskiem nie mieszczącym się teraz Collisowi w głowie było to, że skończyły się papierosy. Obejrzał się na Joshuę z teatralnym żalem wypisanym na twarzy.
- Ej, panie oprawco! Częstuje pan może fajkami? - rzucił nad głową Majki, a widząc minę mężczyzny dodał bezceremonialnie: - Jezu, daj spokój. Żaden wróg nie jest na tyle okrutny, by odmówić papierosa nałogowcowi. Chyba sam to rozumiesz.
Skinął głową, wskazując na zapalonego przez Joshuę papierosa. Zupełnie ignorował naburmuszoną minę Majki i jej ganiący wzrok. Najwyraźniej zachowanie Collisa było dla niej niedopuszczalne. Trudno. - w półmroku jego wzruszenie ramionami było niemal niewidoczne. - Nie pierwszy i - mam nadzieję - nie ostatni raz kobieta patrzy na mnie w ten sposób. Nieoczekiwanie przypomniał sobie twarz Michelle.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Peter Edwards Zakładnik
|
Wysłany:
Nie 18:06, 03 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 09 Mar 2010
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 1/5
|
Peter popatrzył na Collisa, zastanawiając się jak on może pozwalać sobie na takie wypowiedzi do Coffmana, gdy właściwie on trzyma wszystkich w szachu.
Chciałbym być taki jak on. Przynajmniej zatrzymałbym resztki swojej godności.
Czuł że dał plamę, zwłaszcza na polu relacji z Majką, które przecież rozwijały się w dobrym kierunku. Uważał że zareagował pochopnie i bał się konsekwencji, które to za sobą poniesie. Dlatego teraz unikał wzroku Majki bardziej niż przedtem. Zapewnienia Coffmana, że nie zostaną zabici nie dawały mu żadnej gwarancji, że tak naprawdę będzie. Nie kontynuował jednak dłużej tego tematu, skupił się na utrzymaniu kierunku w ciemności. W prześwicie pomiędzy drzewami, zobaczył pas startowy. Zatrzymał się więc w miejscu i odwrócił do Joshuy, patrząc na niego pytająco, choć on pewnie tego nie widział.
- Jesteśmy przy pasie startowym, to tutaj chciałeś dotrzeć? Po co ganiałeś nas po dżungli jak stado małp, skoro to w sąsiedztwie?
Zapytał z niekontrolowanym wyrzutem, nie mając na uwadze jego reakcji.
[Pas startowy]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Czw 14:25, 07 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Dzień 25.
Słońce nieśmiało wyjrzało zza horyzontu, przebijając się przez chmury, które zasnuwały niebo w dość nieznacznym stopniu. Dzień zapowiadał się pogodnie i spokojnie. A jednak wszyscy czuli narastający niepokój.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Benjamin Linus Templers
|
Wysłany:
Nie 22:31, 10 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Odchylił gałąź krzaka, która niemal wydrapała mu oko i rozejrzał się niepewnie wokół. Od polany z domkiem oddalił się zaledwie parędziesiąt kroków, a dżungla już zaczynała zmieniać swe oblicze. Wcześniej była tylko odpychająca i złowroga, teraz dodatkowo stawała się mroczna i drapieżna. Dlaczego? Dlaczego Ona się budzi? Co daje Jej siłę? Czy to obecność Obcych? Czy to samo działo się ostatnim razem?
Wysoka niemal do piersi trawa zafalowała, jakby smagnięta wiatrem, choć Ben nie poczuł na twarzy żadnego ruchu powietrza. Usłyszał ciche, niezrozumiałe szepty dochodzące ze wszystkich stron i poczuł, jak rośnie w nim irracjonalny strach. Zagryzł dolną wargę, przymknął oczy, a jego lewa dłoń odnalazła kształt amuletu pod materiałem koszuli na piersi. Po chwili oddech mężczyzny wrócił do normy. Szepty wciąż pojawiały się wokół. Strzępki słów docierające do uszu Bena nie składały się w żadną sensowną całość - brzmiały tak, jakby ktoś wyczytywał losowo wybrane słowa ze słownika. Niesamowity, ale dziwnie na miejscu był fakt, że słowa wyglądały na pochodzące z łaciny.
Ze zdumieniem stwierdził, że zaczyna się robić coraz ciemniej, jakby zapadał zmierzch. Przez chwilę stracił poczucie orientacji, jakby wschód zamienił się z zachodem, a północ z południem. Wciągnął gwałtownie powietrze. Co się tu dzieje?!
Za sobą usłyszał coraz głośniejszy szelest, jakby ktoś przedzierał się przez zarośla w jego kierunku. Odwrócił się gwałtownie i nagle stanął oko w oko z ciemnowłosym mężczyzną, trzymającym w ręku broń.
Nie tego się spodziewał.
Przez chwilę długą jak wieczność - trzy, może pięć sekund - stali, mierząc się wzrokiem w ciszy, którą przerwał Ben.
- Człowiek! - jęknął, składając dłonie w błagalnym geście i uśmiechając się radośnie. - Jestem ocalony! Jestem rozbitkiem, błąkam się tu od paru dni! Proszę, pomóż mi!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Wto 17:59, 12 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Przedzierał się przez dżunglę jak oszalały. Wściekle odpychał gałęzie, szarpał liście. W dłoni wciąż miał broń, gotowy do strzału. Brązowe loki powiewały gdzieś w oddali, zanikając coraz bardziej. W miarę jak oddalał się od chaty zieleń stawała się żywsza, poranna. Od listowia krzaków, przez które brnął odbijały się czasem nikłe promienie słońca. Kolejna ściana zieleni. John przedarł się przez nią i praktycznie wpadł na obcego mu mężczyznę. Zdziwienie odmalowało się na twarzy Robertsona, a potem znów powrócił gniew. Obcy coś wyjąkał, uśmiechnął się nawet, ale mięśnie twarzy Johna znów się napięły z gniewu. Bez zastanowienia rzucił się na obcego, powalając go na ziemię. Broń przytknął mu do skroni.
- I co jeszcze?! - wrzasnął. Był pewien, że to kolejna mara wyspy. - Myślisz, że nie wiem, kim jesteś? Że dam się nabrać?! Rozwalę cię po kawałku! Wykorzystaj moją córkę jeszcze raz, a wykończę każdą twój twór! SŁYSZYSZ?
Nie pamiętał już kiedy ostatnio wyładowywał tak frustrację, ale to był na początku normalny odruch. Wyklinał Wyspę, złorzeczył jej jak człowiekowi. Teraz nie było inaczej. Z tą tylko różnicą, że człowiek, na którym siedział był - a przynajmniej wydawał się - rzeczywisty. Nie rozpłynął się, nie zmienił w maszkarę, nie śmiał się upiornie zwiastując rychłą śmierć Robertsona.
- Kim jesteś? - zapytał, ale nie zmienił pozycji. Obcy ciągle był unieruchomiony i na celowniku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Benjamin Linus Templers
|
Wysłany:
Wto 19:22, 12 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Atak obcego zaskoczył go całkowicie, ale postanowił grać jak tylko długo się da. Najprawdopodobniej natrafił na jednego z "Obcych". A nie byłby sobą, gdyby nie próbował wykorzystać tego spotkania do dowiedzenia się wszystkiego, co tylko możliwe. Dlatego gdy nieznajomy rzucił się na niego i zaczął wykrzykiwać nie do końca zrozumiałe zdania, Ben poddał się jego furii. Bał się, że każde słowo, każdy nierozważny gest może spowodować jeszcze większą agresję, a zdecydowanie najbardziej niebezpiecznym elementem była broń w ręku Obcego. Broń, której lufa boleśnie gniotła Bena w skroń.
Napastnik uspokoił się nieco i zadał - po raz pierwszy sensowne - pytanie. Ben leżał wciąż Z zaciśniętymi oczami, z głową przekrzywioną w bok, z jedną ręką przygniecioną przez Obcego, a drugą zasłaniającą głowę.
- Nie... nie rób mi krzywdy... - Wyjąkał niepewnie i uchylił jedno oko, zezując na napastnika. - Nazywam się Gale... Henry Gale. Podczas burzy moja awionetka miała awarię... Niemal udało mi się dolecieć do tej cholernej wyspy... Ale grat zwalił się w morze i cudem udało mi się dopłynąć do brzegu... Proszę... - otworzył oczy i ułożył usta w błagalną minę. - Macie tu jakąś osadę? Telefon? Radio? Nie chciałbym, żeby moja rodzina się denerwowała... Jestem tu od sześciu dni, a oni pewnie umierają ze strachu o mnie...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Wto 21:38, 12 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Lufa nacisnęła mocniej na skórę nieznajomego. Nie, nie "nieznajomego". Na skórę Henry'ego Gale'a. John patrzył na mężczyznę z niedowierzaniem. Przez siedem lat obcował na wyspie tylko z trupami. Nagle pojawia się zgraja ludzi z drugiego projektu White Raven, potem obcy z drugiej wyspy... A teraz rozbitek. Nie za tłoczno? Przez dwie cholernie długie minuty John nie wykonał ruchu, zastanawiał się nad wyjaśnieniem Gale'a. Nie mógł mu dać kredytu zaufania, ale za to mógł nie strzelić. Zmiękł na wspomnienie o rodzinie. Bo czy on nie uganiał się właśnie za widmem Samanthy włąśnie dlatego, że tęsknił do szaleństwa za swoją rodziną? Ostrożnie, nadal mając możliwość swobodnego postrzelenia mężczyzny, podniósł się. Cofnął o dwa kroki.
- Więc powiedz mi, Gale - zmrużył oczy. - Co robiłeś w awionetce na środku Pacyfiku?
Rozejrzał się dyskretnie. Zastanawiał się, jak daleko oddalił się od chaty i co spotkało Jacoba i Claude. Tamci - a na pewno Claude - mogli nie być przygotowani na to, co zafundowała im wyspa. Miał nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. Musieli jeszcze odnaleźć dokumenty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Benjamin Linus Templers
|
Wysłany:
Śro 14:01, 13 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Obcy wstał i cofnął się. Niewiele, ale dał Benowi trochę przestrzeni. I czasu na dobudowanie logicznego ciągu opowieści. Ben podniósł się na klęczki i uniósł dłonie nad głowę w geście całkowitego poddania się. Obcy zachowywał się inaczej, niż można było się spodziewać. Był spięty. Podejrzliwy. A w połączeniu z tym, co wykrzykiwał do Bena gdy go zaatakował na początku, zaczynał klarować się obraz zaszczutego człowieka z nerwami napiętymi do ostatnich granic. Czy to możliwe, że przez czas ich pobytu tutaj Wyspa aż tak dała im się we znaki?
- Człowieku, opuść ten pistolet... - głos Bena był niemal płaczliwy. - Co to jest, jakiś "Król Much"? Jak to co robiłem? Leciałem! Z Oahu na Wyspy Cooka. Z małymi lądowaniami dla tankowania... Gdy mnie dorwała burza powinienem był być na wysokości Wyspy Jarvisa, ale musiałem zboczyć z kursu... - Ben nie raz i nie dwa studiował mapę Pacyfiku, przygotowując się na podobną sytuację. Tego go uczono. I tego wymagano. Wywieść w pole Obcego. Za żadną cenę nie zdradzić mu lokalizacji...
- Co tu się dzieje? - jęknął. - Czy to jakiś ośrodek wojskowy? Zakazana strefa?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Czw 7:16, 14 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Nadal mierzył Gale'a podejrzliwym spojrzeniem. Śledził jego gesty, mimikę twarzy, ton głosy przy każdym wypowiedzianym zdaniu. Kimkolwiek był brzmiał wiarygodnie. Tylko że John wielokrotnie przejechał się na wiarygodności i nie chciał już sobie pozwalać na takie luksusy, jak zaufanie. Nie tutaj, nie na wyspie. No i Robertsonowi coś nie pasowało w nazwach geograficznych, które wypowiadał obcy. Sam przecież świetnie znał lokalizację wyspy. Co prawda Gale twierdzi, że zboczył, ale żeby aż tak bardzo? Cóż, to było w granicach prawdopodobieństwa.
- Władca much. - poprawił, nie opuszczając broni. - A wyspę rzeczywiście można nazwać zakazaną strefą. - zaśmiał się krótko, było w tym coś cynicznego. - Zero telefonów, zero kontaktu ze światem zewnętrznym. Więc lepiej pielęgnuj wspomnienia o rodzinie, bo pewnie długo ich nie zobaczysz. O ile w ogóle.
Schował broń, ale nadal miał ją w gotowości. Gale nie wydawał się groźny, ale rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Niemniej jednak zostawienie tego nieszczęśnika za sobą w środku dżungli nie było dobry pomysłem. Bo jeśli Henry był wrogiem, to Robertson wolał mieć go na oku.
- Chodź. - rzucił krótko i ruszył w stronę, z której przybył. Musiał wrócić do chaty. I odnaleźć Jacoba i Claude.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Joshua Coffman Templers
|
Wysłany:
Czw 13:24, 14 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 264 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Joshua przyczaił się na skraju dżungli, obserwując uważnie dalsze poczynania Obcych. Sądził że zostawią skrzynię i posłusznie pójdą do wioski ratować Głupkowatemu życie, tymczasem wyglądało, że mają zamiar pozbyć się dokumentów.
O w dupę! On ma zapalniczkę, jak mogłem o tym nie pomyśleć!
Joshua postanowił zareagować - strata dokumentów byłaby najgorszą rzeczą jaka mogłaby się stać. Najgorszą i zarazem ostatnią jaką by spieprzył. Nie miał wątpliwości, że Linus na wieść o takiej stracie odstrzeliłby mu tyłek. Bez wątpienia tak właśnie by się stało. Dlatego musiał zareagować nawet kosztem własnego życia, nie miał innego wyjścia.
[Plaża]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Nie 11:08, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Poranek przeciągał się leniwie i spokojnie, a południowe godziny nadeszły niezauważalnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Maja Donowan Templers
|
Wysłany:
Nie 11:41, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 26 Paź 2010
Posty: 217 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Peter nie musiał powtarzać - Majka bez namysłu rzuciła się biegiem w stronę dżungli, oglądając się przy tym, by sprawdzić czy Peter z Collisem nie zostają za bardzo w tyle. Widziała grymas bólu na twarzy mężczyzny i zastanawiała się, czy zdołają dotrzeć do wioski na czas. Ze względu na stan Lancatsera, gdy znikli za ścianą zieleni, zwolnili bieg, a w końcu zatrzymali się. Majka dyszała ciężko ze zmęczenia, oparła dłonie na kolanach, pochylając głowę. Za dużo... - powtórzyła w myślach kolejny raz. - A to dopiero niecały tydzień. Będąc z dala od Coffmana poczuła się zdecydowanie bezpieczniej. Wydarzenia na plaży wydawały się tak bardzo odległe... Podniosła wzrok spod opadającej grzywki, zerkając na Collisa. Ramię było zakrwawione, sweter zdążył już nasiąknąć.
- Pokaż. - powiedziała, podchodząc do Collisa.
Była za niska, by swobodnie manewrować przy ranie, ale mężczyzna był tak słaby, że sam usiadł. Obwiązała sweter wokół ramienia, silnie zaciskając rękawy. Prowizoryczny opatrunek wyglądał dość komicznie, a Majak pomyślała, że szkoda jej peterowego swetra. Nie sądziła, by można go było doprowadzić do porządku. A nawet jeśli, to chyba nie byłaby w stanie już go założyć. Klapnęła przy Collisie, westchnęła.
- I co teraz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Collis Lancaster
|
Wysłany:
Nie 18:14, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 06 Lut 2011
Posty: 160 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Collis cierpliwie znosił prowizoryczne bandażowanie swetrem. Majka naprawdę była kiepska w te klocki, co miało w sobie coś uroczego. Nawet przez chwilę żałował, że dziewczyna to praktycznie jeszcze dziecko. Cóż, gdybyś była starsza o ładnych parę lat, pozwoliłbym ci na opiekę nade mną. A tak... . Myśli Lancastera szybko wróciły do zawartości skrzyni. Miał szczerą nadzieję, że Coffman nie odzyska zbyt wiele. Chociaż z drugiej strony - dokumenty Lancastera spłonęły, więc co mogła go obchodzić cała reszta? Zresztą, to były nic nie znaczące pytania w porównaniu do tego najważniejszego. Czym, do kurwy nędzy, jest tak naprawdę White Raven i projekt na wyspie? Od początku twierdził, że wszystko jest zaplanowane. Każde jedno wydarzenie, przedmioty i ludzie według Lancastera miało cel, było ustawione, by wywołać konkretne reakcje. Ale ludzie z drugiej wyspy raczej nie należeli do wesołej gromadki wtajemniczonych w prawdę o White Raven. W przeciwnym razie Collis nie krwawiłby teraz z ramienia, blednąc i pocąc się z bólu. Ale czy White Raven nie wiedziało o ludziach na drugiej wyspie? Collis prychnął w duchu. Oczywiście, że wiedzieli! Był tego pewien. Znał ludzi pokroju Luska, a ludzie tego typu ZAWSZE wszystko sprawdzają. Majka wykonała zbyt gwałtowny gest, a Lancaster syknął, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Dzięki, skarbie. - powiedział twardo, ale w ramach wdzięczności klepnął dziewczynę po plecach zdrową ręką. - Ale musisz skoczyć na korepetycje do doktora Borovsky'ego. Pewnie spędzisz z nami sporo czasu, więc fajnie by było, gdybyś się do czegoś nadawała.
Uśmiechnął się półgębkiem, ale nie wyszło mu to zbyt życzliwie. Chociaż bardzo chciał. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna jest teraz zagubiona, bo najprawdopodobniej odcięła sobie drogę do domu. Nie żeby jakoś specjalnie jej współczuł, w końcu to były konsekwencje jej własnego działania. Po prostu wolał ją mieć po swojej stronie. Bo - nie miał co do tego żadnych wątpliwości - tamci przyjdą znowu i Majka mogła być świetną kartą przetargową.
- Teraz postaramy się, jak najszybciej dotrzeć do wioski. - przeniósł wzrok na Petera. - Oddaj broń, Edwards, bo gdy przyjdzie co do czego, nie pociągniesz za spust. - przypomniał sobie informacje z teczki Petera. - A może się mylę, co? Może nie jest to dla ciebie takie trudne. - zaśmiał się krótko, ale szybko się skrzywił. Ramię bolało jak diabli. - Chociaż po tym, co pokazałeś na plaży, nie powinienem być chyba zdziwiony. Agresywny, zimny, dominujący i te zdecydowane oczy... Doprawdy, jesteś złym człowiekiem, Peterze Edwardsie.
Nabijał się trochę z Petera, fakt, ale nie mógł sobie darować. Gdyby sobie darował, nie byłoby to w jego naturze. No i był ciekawy reakcji chłopaka. Nie miał zamiaru mówić wprost przy Majce o tym, co przeczytał w teczce Edwardsa. Ale naprowadzanie, by sama się domyśliła... O tak, to może być zabawne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Peter Edwards Zakładnik
|
Wysłany:
Nie 20:00, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 09 Mar 2010
Posty: 591 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 1/5
|
Zatrzymali się, na co Peter naprawdę liczył. Jego mięśnie były już na tyle zmęczone, że drgały nie pozwalając mu normalnie iść dalej. Postój jednak wprowadzał chłopaka w niepokój, sprawiał że wciąż oglądał się za siebie w kierunku plaży, którą zostawili dwadzieścia minut temu na jego oko licząc.
Gdyby Coffman wyruszył za nami w pościg, już pewnie by nas dopadł.
Peter jednak nie mógł sobie odpuścić wrażenia, że Joshua zostawi ich w spokoju. Teraz żałował, że nie był w stanie nacisnąć spustu w decydujących chwilach. Mieliby wtedy pewność, że są bezpieczni dopóki nie przyjdzie ktoś inny. Spojrzał na Majkę zmartwionym wzrokiem, nie kryjąc przed nią mentalnego zmęczenia. Każdy dzień na tej wyspie przynosił im wszystkim atrakcje które można z powodzeniem rozciągać na tygodnie, miesiące i lata normalnego życia poza wyspą. Gdy padło pytanie Majki, wyrywając go z zamyślenia, odpowiedzi na nie udzielił Collis za co był mu wdzięczny, w tej chwili nie bardzo wiedział co robić. Kolejne słowa uderzyły w chłopaka mocno, wywołując w nim poczucie winy i złość pomieszaną z żalem.
- Tak! Stanowi to dla mnie problem, pomimo... - Peter w porę ugryzł się w język, nie mówiąc otwarcie o kwestii morderstwa, które popełnił przed odlotem - ... a jeśli dla Ciebie zabójstwo nie jest żadną przeszkodą, to masz problem większy od mojego. I nie jestem złym człowiekiem, nie jestem!
Peter umilkł na chwilę, powstrzymując się przed wybuchem szlochu, który mógłby go oczyścić z emocji. Musiał chwilę odczekać, nim głos wrócił do posłuszeństwa. Potem wstał z ziemi i z nijakim wyrazem twarzy, zarządził koniec postoju. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Coffman jest ciągle w pobliżu.
- Nie dostaniesz broni, to rzecz którą mogę uratować życie swoje lub Majki.
Peter zdołał znaleźć w czasie postoju mechanizm zabezpieczający pistolet przed wystrzałem. Upewniwszy się, że broń jest zabezpieczona, wsadził ją za pasek spodni po swojej prawej stronie.
- Odpoczęliśmy, chodźmy. Musimy ostrzec ludzi przed Coffmanem, na pewno będzie chciał się zemścić za to że spaliliśmy skrzynię. I ty musisz się zobaczyć z doktorem, im szybciej tym lepiej. Nie mam zamiaru Cię nieść, dopóki nie stracisz przytomności.
Peter ponaglił ich jeszcze gestem dłoni, chociaż wcale nie było w nim nic władczego. Była to raczej grzeczna prośba, niż twardy rozkaz. Podszedł bliżej do Majki, obdarowując ją ciepłym uśmiechem, ale i zagubionym spojrzeniem.
- Mogę coś dla Ciebie zrobić? Chcesz jeszcze chwilę odpocząć?
Zapytał, zanim zebrali się i powstawali z ziemi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Maja Donowan Templers
|
Wysłany:
Nie 22:39, 17 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 26 Paź 2010
Posty: 217 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Peter był zmęczony i nawet tego nie ukrywał, co nawet nie zdziwiło Majki. Ona też nie miała ochoty na sprawianie pozorów. Wydarzenia na plaży wszystkim dały się we znaki. Oczywiście prócz Collisa, bo jego słowa nadal były nasycone ironią i znaczeniami ukrytymi między wierszami. Jak jadem. Musiał jej przypomnieć, że na razie nie ma po co wracać do domu. Nawet jego uśmiech wypadł fałszywie. A potem jeszcze te zdania dotyczące Petera, wybuch chłopaka. W pewnym sensie to rozumiałam. Cyniczny wywód Lancastera mógł każdego wyprowadzić z równowagi. Mimo wszystko... Teraz miała już pewność, że Peter ukrywa coś poważnego, co ma wielkie znaczenie. To nie mogło być nic złego, bo przecież tak chętnie wręczał jej swoją teczkę. Ale czy przypadkiem nie było w tym jakiejś rezygnacji? Może to przez całą tę sytuację na plaży... Nie doszła do żadnego konkretnego wniosku, ale nie sądziła by te rozmyślania szybką ją opuściły. Pewnie będą mnie dręczyć dotąd, aż się nie dowiem.
- Nie, jest ok. - odparła, gdy Peter do niej podszedł.
Kłamstwo przeszło jej przez gardło gładko i bez problemu. Autentycznie. Jak za starych dobrych czasów... To stwierdzenie raczej napawało Majkę smutkiem. Na krótką chwilę przytuliła się do Petera, obejmując chłopaka w pasie i ściskając mocno. Z policzkiem przyciśniętym do piersi Petera wsłuchała się w kilka bić serca. Wystarczyło, by znalazła w sobie jeszcze trochę sił. Z niechęcią oderwała się od Edwardsa.
- Chodźmy. Chcę już być w do... - urwała, przełykając ślinę. - Chcę już móc się wyspać.
Gdziekolwiek. Jestem bezdomna. - zażartowała gorzko do samej siebie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|