|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Jacob Upper
|
Wysłany:
Sob 18:38, 19 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
- Zemsta to tylko mała część tego, co planuję zrobić - Jacob uśmiechnął się, a był to uśmiech paskudny. Zwłaszcza w oprawie rozdygotanych cieni kładących mu się na twarzy. Trwało to tylko krótką chwilę, zaraz potem poczuł ciepłą dłoń Claude i to wystarczyło, by wygładziły mu się rysy.
- Tak - powiedział cicho, nie odrywając spojrzenia od płomieni. - Zemsta. Ale zemstę musi poprzedzić zrozumienie. A ja wciąż nie rozumiem - pokręcił głową z rezygnacją. - Od tylu lat nie potrafię zrozumieć, jak doszło do tego wszystkiego, jak to się w ogóle mogło wydarzyć. Próbowałem różnymi sposobami, aż zacząłem sięgać po te mniej konwencjonalne. Być może właśnie tutaj uda mi się znaleźć odpowiedź - wskazał palcem mrok gęstniejący po drugiej stronie polany. - Lub tu - dotknął swojej skroni pozornie niedbałym ruchem, jakby chciał się podrapać i w ostatniej chwili zmienił zdanie.
- Niestety, gówno na razie odkryłem - mruknął. - Miałem zwykłą nadzieję, że coś się tutaj zdarzy. Że, hm, dziewczynka pokusi się na taką smakowitą przynętę jak Jacob Upper. Mała chce się bawić? Świetnie, z ogromną przyjemnością. Niech tylko przyprowadzi ze sobą Jamesona, jego widmo czy... Cokolwiek to w ogóle jest.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Sob 19:24, 19 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
No to lecimy w kolejarza. - uśmiechnął się półgębkiem, gdy Claude podała mu alkohol. Kilka porządnych łyków od razu zniwelowało parszywą atmosferę polany, która dobijała Robertsona. Pozwalały też skupić się na słowach Jacoba. Przezornie pozostawił whisky przy sobie, miał dziwne wrażenie, że po skończeniu wywodu mężczyzny będzie chciał to skwitować kolejnym łykiem. Rzecz jasna nie umknęło mu, jak dwoje na przeciwko się traktuje. Słowa "wolę ją mieć na oku" nabierały dla Johna nowego znaczenia. Mimowolnie przypomniał sobie chwile spędzone z żoną i córką, niemal czuł więź jaka łączyła jego rodzinę. Niemal. I ta złudność sprawiła, że miał ochotę strzelić w łeb tak Upperowi, jak i dziewczynie. Na szczęście tylko przez chwilę.
- Mówisz cholernie enigmatycznie. - odezwał się w końcu. - Co masz do rozumienia w dżungli? Jakimi informacjami dysponuje White Raven i co takiego zrobiłeś, że mogli cię tym kupić? - łyknął whisky, wzruszył ramionami, rozkładając dłonie. - Nie żebym wnikał w twoje prywatne życie. Po prostu ja też staram się zrozumieć. A przynajmniej przygotować na głupstwa, do których może cię sprowokować ta cała zemsta. - zagapił się w ogień. - Chcesz leźć w paszczę wyspy, jak jakiś idiota. Myślisz, że uda ci się wygrać z duchami? Obyś się nie przecenił, przyjacielu. Poza tym, jeśli tak nienawistnie chcesz dostać tego... jak mu tam? Jamesona, to wiedz, że ona to wykorzysta. I dla pozornej zemsty poświęcisz wszystko.
Znacząco przeniósł spojrzenie na Claude. Wiedział, że Jacob zrozumie, co miał na myśli. I doceni ostrzeżenie.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Sob 22:51, 19 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Bardzo nie podobały jej się słowa Jacoba. Bo był owładnięty jakąś niepohamowaną myślą, wręcz obsesją, którą musiał wprowadzić w życie. Cała ta gadka o zemście napawała Claude niepokojem. Znów zaczęła się denerwować, czuła zaciskający się żołądek. Z czymś w rodzaju złości podeszła do Johna i wręcz wyrwała mu butelkę. Zanim wróciła na swoje miejsce pociągnęła dwa duże łyki. Siadając wręczyła butelkę Jacobowi. John zdawał się zadać wszystkie te pytania, które ugrzęzły w gardle Claude. Bardzo była ciekawa odpowiedzi.
Ostatnie zdanie Robertsona oraz jego wzrok, sprawiły, że drgnęła mimowolnie. Powtórnie odnalazła dłoń Jacoba z tym, że teraz ścisnęła ją o wiele mocniej. Był to odruch nerwowy i zupełnie nieświadomy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Benjamin Linus Templers
|
Wysłany:
Nie 20:49, 20 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 01 Kwi 2010
Posty: 101 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Świecąca już drugą noc latarka musiała mieć słabe baterie, bo jej światło zaczęło przygasać i żółknąć. Ben zatrzymał się gwałtownie i wbił wzrok w otaczającą go ciemność. Ile czasu już szedł od ostatniego postoju? Nie pamiętał. Ostatnie parę godzin szedł jak w transie, stawiając nogę za nogą i pozwalając się prowadzić ledwo widocznej ścieżce. Stupor jednak ustąpił niemal tak nagle, że aż pozostawił po sobie pustkę. Brak czegoś... tak jak wówczas, gdy gubi się jakąś istotną myśl, ideę. Głód szarpał mu kiszki, pragnienie suszyło usta. Z chlebaka wyciągnął butelkę z resztkami wody i pociągnął z niej łyk. Zdecydowanie jutro muszę znaleźć tą osadę ze szkiców Coffmana. I odnowić zapasy.
Wyłączył latarkę i usiadł na ziemi, zastanawiając się nad kolejnymi krokami. Co miał teraz zrobić? Zniknęła już ścieżka, którą podążał, miał coraz silniejsze wrażenie, jakby był obserwowany choć zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to tylko jego nerwy i niepewność. Przybył tu w końcu nie po to, żeby szlajać się po wyspie i podziwiać dżunglę.
Wstał i włączył ponownie latarkę, omiatając nią roślinność wokół. Nim światło znów zżółkło, dostrzegł przejaśnienie, jakby prześwit w krzakach niedaleko niego. Wyłączył latarkę ponownie i ruszył w tamtym kierunku. Potykając się i chroniąc rękoma głowę, wypadł nagle na - chyba - jakąś polanę. Modląc się, by w bateriach pozostało jeszcze choć trochę prądu, włączył raz jeszcze latarkę. Promień światła oświetlił... ścianę z desek o dwa kroki przed nim. Coś jakby jakby starą, opuszczoną szopę... Ben podszedł do niej i dotknął ściany dłonią. Następnie, w całkowitej już ciemności, wodząc dłonią po szorstkich deskach, ruszył na poszukiwanie wejścia do środka.
[Domek w dżungli]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Pon 11:38, 21 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
- Kretyńsko enigmatycznie - przyznał Jacob bez śladu wesołości w głosie. Sam nienawidził swojej nieudolności w wyrażaniu myśli. Odczekał aż Robertson zada pytania, na które Jacob nie będzie znać odpowiedzi - bo przecież musiały paść.
- Nie wiem, co mam tu do zrobienia. Nie wiem, jakimi informacjami dysponuje White Raven. O, pomyłka. O dwóch informacjach, które posiedli, wiem. Pierwsza: pan Upper wpakował się w nieprzyjemną awanturę i za chwilę zostanie rozsmarowany na podłodze meksykańskiego baru. Druga: firmę detektywistyczną wynajętą przez pana Uppera kilka lat wcześniej ktoś puścił z dymem...
Nie silił się na wyjaśnienia albo komentarze.
- W związku z powyższym pan Upper ma zacząć szukać w gazecie ogłoszenia o naborze do eksperymentu White Raven. Taką, kurwa, dyrektywę dostaje od eleganckiego pana z wizytówką White Raven, który uratował panu Upperowi dupę. Czemu? Skąd i jak? Nie wiem, tego właśnie chcę się tutaj dowiedzieć.
Umilkł. Na długo. Jego myśli krążyły wokół zdjęć, które mu pokazano. Niecały miesiąc przed przylotem na wyspę. Zgliszcza firmy detektywistycznej Greya. Lata poszukiwań, gromadzenia dowodów, dokumentów i fotografii, wyciągów z policyjnych akt, nagrań video - wszystko pogrzebane pod grubą warstwą popiołu. I Jameson, gdzieś tam daleko, śmiejący się zapewne do rozpuku ze swojego dowcipu. Śmiejący się całkiem słusznie, bo to przecież żart z górnej półki, sytuacyjny, operujący zgrabną analogią.
- Kiedy nasza młoda, urocza dama zechciała mi się ukazać, coś wyrosło za jej plecami. Powtarzam się zresztą. To coś było cholernie wkurwione. Nie chcę walczyć z duchami, John. Ja chcę zobaczyć, kto tu jest wkurwiony bardziej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Pon 14:29, 21 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Suche drewno trzaskało w ognisku, które poruszane co chwilę przez Johna, strzelało w górę iskrami. Claude zapatrzyła się w ogień, słuchając beznamiętnie wywodu Jacoba. To znaczy - na początku daleko jej było do obojętności. Spodziewała się reakcji na zaczepkę Robertsona, zapewnienia, że znajduje się w bezpiecznych rękach. Nawet jeśli miałoby to być kłamstwem. Na plan pierwszy - co zresztą było naturalne - wysuwały się przyczyny uczestnictwa Jacoba w projekcie i jego celów. Szukał odpowiedzi i to było dla niego najważniejsze. Uświadomiła sobie, że nie stoi nawet obok tego wszystkiego, że jest daleko w tyle oraz że... Jesteś idiotką. - Guido dokończył za nią zdanie. Głos brata rozbrzmiewał o wiele silniej, niż przez ostatnie dni. Zupełnie tak, jakby teraz miał rację. Claude w odpowiedzi zacisnęła usta w wąską linię, powoli rozluźniła uścisk dłoni wczepionej w dłoń Jacoba, po czym włożyła ręce do kieszeni bluzy. Nie rozumiała zbyt wiele z przeszłości Jacoba i prawdę mówiąc na tę chwilę nie chciała znać szczegółów. Zawsze starała się wszystkim pomagać. Najczęstszym rezultatem było to, co Claude czuła właśnie teraz - samotność i poczucie, że zawsze jest coś ważniejszego. Pewnie w znacznej mierze przyczyniła się do tego atmosfera panująca na polanie. Niemniej jednak fakt, pozostawał faktem.
- Dobranoc. - powiedziała nagle.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję mężczyzn, poszła do "szałasu". Tam wyciągnęła z plecaka dodatkową bluzę i zwinęła ją pod głową. Leżała na plecach, z nogami zgiętymi w kolanach, z dłońmi ułożonymi na brzuchu i gapiąc się w czerń przed oczami. Już to widzę, jak ta noc będzie dobra.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Pon 14:58, 21 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Kiedy Claude podniosła się i odeszła na bok, nieomal się roześmiał. Dziewczyna tak bardzo emocjonalnie podchodziła do życia, że można było w niej czytać jak z otwartej księgi. Musisz się jeszcze wiele nauczyć, moja droga, zwłaszcza dystansu. Zastanawiał się przez chwilę ile mogła mieć lat. Dwadzieścia? Może nieco więcej. W pewnym momencie nawet chciał wsadzić szpilę Jacobowi i zapytać, czy zastanawiał się nad tym samym. Szybko jednak opanował rozdrażnienie. Im mniej emocji w działaniu, tym lepiej.
- A jak myślisz, kto jest wkurwiony bardziej? - spytał niby poważnie. Oparł łokcie na kolanach, przechylając się nieco do przodu. - Wkurwiony? Chcesz zobaczyć, kto jest bardziej wkurwiony? Myślisz, że to coś ci da? Na twoim miejscu zainteresowałbym się, gdzie tkwi źródło tego... - zrobił nieokreślony ruch ręką. - tego, co kryje się za małą. Bo ta mała to tylko...
Urwał. Nie wspominał o tym wcześniej, bo nie miał do końca pewności, ponadto nie miało to również dla niego znaczenia. Upiorna dziewczynka była tylko formą, czymś co jest wykorzystywane przez ducha Wyspy. Marą w takim samym stopniu, jak cała reszta zwidów. Tyle że częściej 'wykorzystywaną".
- Nie mam pewności. - ciągnął dalej. - I trudno dostrzec teraz podobieństwo, ale ta, jak ją ładnie nazwałeś, młoda dama jest do złudzenia podobna do Sary Jones, córki szefa pierwszego White Raven.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Wto 10:19, 22 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Kiedy Claude odeszła, Jacob podrapał się po kolanie. Panna Ambiwalencja - pomyślał, zerkając w stronę szałasu. Szybko jednak zgasił w sobie uczucie niechęci. Jego nieskładna opowieść, koloryt okolicy i noc nie sprzyjały dobrym humorom.
- Kiedy kota nie ma... - mruknął Jacob, przechylając butelkę, a potem powtarzając rytuał przekazania jej dalej.
Komentarz Robertsona wskazywał natomiast, że w Johnie tkwi jakaś podobna obsesja, tyle że ukierunkowana na sprawy wyspy. Tak jak Jacob po pewnym czasie zaczął upatrywać we wszystkim ingerencji Jamesona, tak John nie ufał ani jednemu cieniowi w dżungli. Obydwaj mieli do tego powód.
- To była taka żartobliwa metafora z wkurwieniem - powiedział grobowym głosem Jacob. - A gdzie tkwi źródło, to się chyba zainteresowałem, skoro lezę z tobą w sam środek piekła. Ale, sam widzisz. Wystarczy chwila, a tu człowiek dowiaduje się takich ciekawych rzeczy. Sara Jones, córka szefa pierwszego White Raven...
Jacob zamilkł, głęboko się nad czymś zastanawiając. Jeśli COŚ przybierało konkretne ludzkie formy, mogło mieć ku temu jakiś powód. Albo z nimi pogrywało. Właściwie, nie robiło im to teraz żadnej różnicy. A skoro Jacob widział Jamesona... Ale jak...?
Oczy mężczyzny zamknęły się, a on sam zasnął w półsiedzącej pozycji. Na jego twarzy błyszczały kropelki nocnej rosy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Wto 22:25, 22 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Dzień 24.
Chmury nadal wisiały nad wyspą, przepuszczając tylko nieliczne promienie słońca. Dzień wstawał ponury i mglisty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Śro 15:37, 23 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Jacob obudził się pośród wilgoci wdzierającej się zewsząd pod jego znoszone ubranie. Nie otwierał jeszcze oczu, chłonąc zapach roślinności, ziemi i dymu, którym nasiąknął siedząc przy ognisku. Nie słyszał ani Claude, ani Johna. Zapewne jeszcze spali. Odezwał się natomiast organizm Jacoba: zdrętwiałe plecy i kończyny domagały się rozprostowania. I chociaż mężczyzna chciał kogoś - kogokolwiek - poprosić o te kilka dodatkowych minut snu, wbrew sobie odemknął powieki i zebrał się z mokrego poszycia.
John spał w pozycji embrionalnej dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej siedział. Wejście do namiotu było zaś spowite półmrokiem, Jacob nie mógł zobaczyć, czy Claude przebywa w środku. Mężczyzna pozwolił sobie na krótką i nieskomplikowaną gimnastykę aby przygotować ciało do dalszej wędrówki. Prawe kolano pulsowało reumatycznym bólem.
Mam to, na co zasłużyłem - pomyślał ze złością, wykonując serię skłonów.
Gdy skończył, zabrał się za przygotowanie lekkiego, prostego śniadania złożonego z suchych kromek chleba, które przypiekł nad rozpalonym ponownie (i z dużym trudem) ogniskiem, oraz kilku wygrzebanych na chybił trafił z plecaka konserw.
- Ranek - trącił butem śpiącego Robertsona. - Wstawaj, śniadanie. Claude! - ryknął w stronę szałasu - Lembasy stygną!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Śro 15:53, 23 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Obudziła się obolała fizycznie i otępiała psychicznie.
Poprzedniego wieczoru nie mogła zasnąć, nękana przez wspomnienia, Jacoba i atmosferę polany, która sprawiała, że Claude w każdym ledwo dostrzeżonym kształcie widziała upiory. Wyczerpana strachem i całodniową wędrówką pragnęła tylko zasnąć. Bez zastanowienia wygrzebała z plecaka ziołowe tabletki od Erica. Połknęła jedną, popijając wodą. Zastanowiła się chwilę, po czym wsypała na dłoń kolejne dwie, przekonana, że "ziółka" w żaden sposób nie mogą jej zaszkodzić. Nie minęła nawet godzina, gdy zapadła w sen. Mocny i nienaturalny.
Teraz to odczuwała. Zawroty i bóle głowy, które nawiedziły ją o poranku niczym duchy, przywodziły Claude na myśl tylko kaca. Wygląda na to, że jednak diabelnie mocne te "ziółka"... - skwitowała w duchu i miała wrażenie, że formułowała tę myśl całe wieki. Przekręciła się z boku na plecy, krzywiąc się z bólu i w tym właśnie momencie usłyszała wołanie Jacoba. Drgnęła zaskoczona tak głośnym dźwiękiem, który rozdarł ciszę. Wygramoliła się z szałasu. Zmrużyła oczy przed bladym światłem poranka, po czym skierowała się w stronę pnia. Usiadłszy na tym samym miejscu co zeszłego wieczoru, przeniosła otępiałe spojrzenie na Jacoba.
- Co to są lembasy? - spytała cicho, ale niemal od razu machnęła lekko ręką. - Zresztą nieważne. I tak zaraz się porzygam.
Uprzytomniła sobie nagle, że nagła apatia robi z niej naburmuszoną dziewczynkę, której nie wiadomo o co chodzi. Skrzywiła się nieznacznie, przypominając sobie podobne dni po "przesadzonych" imprezach za czasów szkoły średniej. Odetchnęła kilkakrotnie, by spróbować przywołać swoją dawną siebie.
- Źle się czuję. - powiedziała, jakby chciała usprawiedliwić swoje zachowanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
John Robertson
|
Wysłany:
Śro 17:23, 23 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 28 Mar 2010
Posty: 134 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Trącony butem, zerwał się gwałtownie, jeszcze zamroczony snem i gotowy rzucić się na napastnika kimkolwiek - albo czymkolwiek - był. Na szczęście wystarczająco szybko rozpoznał Jacoba, by nie zdążyć wyciągnąć glocka.
- Następnym razem możesz dostać kulkę. - mruknął, patrząc z pozycji siedzącej na Uppera.
Przeciągnął się, by rozciągnąć napięte mięśnie. Był przyzwyczajony do takich warunków snu. Posłanie na gołej ziemi nie stanowiło dyskomfortu. Jedyne co przeszkadzało to pomruki dżungli, ale i do tego John był przyzwyczajony na tyle, by zasnąć. Chociaż - wiadomo - wolałby być w innym miejscu. Tym bardziej, że poranek zapowiadał się ponuro i nieprzyjemnie. Robertson przysiadł przy ognisku, dołączając się do śniadania, a zaraz potem z szałasu wyszła również Claude - blada, zdecydowanie nie wyglądająca na wypoczętą. Kolejny raz pomyślał, że nie powinni jej zabierać, a kiedy powiedziała, że źle się czuje, niemal zazgrzytał zębami.
- Weź się w garść. - powiedział beznamiętnie, ale zaraz potem uśmiechnął się i miał nadzieję, że grymas ten wypadł przyjaźnie. - Obiecałaś, że będziesz robić jak najmniej problemów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Pią 10:12, 25 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Jacob dostrzegł kątem oka nerwową reakcję przebudzonego Robertsona, szybki ruch ręki, która zatrzymała się gdzieś w połowie drogi do pistoletu. Uśmiechnął się półgębkiem, odwróciwszy się w stronę namiotu. Wzmianka o możliwości zarobienia kulki nie zrobiła na nim większego wrażenia.
Przykucnął i zabrał się do konsumpcji pierwszego suchara. Gdy Claude zdecydowała się na opuszczenie szałasu, nie prezentowała się dobrze. Przypominała swoje własne widmo. Ale Jacob nie dał po sobie poznać rozczarowania lub troski.
Spojrzał na dziewczynę z najszczerszym zdumieniem.
- Chleb elfów - szepnął, tak jakby właśnie zapytano go o to, dlaczego słońce świeci. - Od tego nic ci nie będzie - dodał, już poważnym tonem. - Kiedyś strułem się bimbrem, który pędzono chyba z paliwa lotniczego. Rzygałem dalej niż wzrok sięgał. Suchary pomogły.
Tę - prawdziwą zresztą - anegdotę Jacob przytoczył tylko dlatego, by nie dać dojść do głosu wzbierającej w nim irytacji i zaniepokojenia. Musiał znaleźć jakiś szybki sposób, który postawiłby Claude na nogi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Pią 11:12, 25 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Słowa Robertsona podniosły Claude ciśnienie. Jego pragmatyczne podejście do życia przez cały czas stawiało ją na pozycji kłopotliwego towarzysza. Zanim zdenerwowanie osiągnęło taki poziom, że zaczęłaby wyrzucać Johnowi cokolwiek, zastanowiła się czy przypadkiem mężczyzna nie ma racji. Wczepiwszy dłonie w rozczochrane włosy, zwiesiła głowę, łokcie oparła na kolanach. Przeniosła uwagę na tabletki, które dał jej Eric. Może wykazywała naiwną postawę w wielu kwestiach, ale przecież nie była głupia. Coś było nie tak z kapsułkami, które dostała od "wioskowego" lekarza. Chociaż pewnie nie wpadłaby na to, gdyby nie ekscesy, które wyprawiała z Guido, a które w swoich granicach zawierały czasem próbowanie różnych- cóż - substancji. Konspiracyjny szept Jacoba wyrwał dziewczynę z rozmyślań.
- Słucham? - podniosła na niego spojrzenie. A widząc jego wyraz twarzy i słysząc anegdotę, uśmiechnęła się lekko. - W takim razie nie mogę odmówić.
Po posiłku czuła się rzeczywiście lepiej. Nie "pełna sił", ale zdecydowanie lepiej. Powlokła się w stronę szałasu, skąd wzięła swoje rzeczy i wróciła do ogniska, dając tym samym znak, że "wzięła się w garść". Chciała jeszcze wygrzebać z plecaka tabletki przeciwbólowe, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Będę musiała znieść te zawirowania. - mruknęła w duchu, mając na myśli ból głowy. - Koniec prochów. Na jakiś czas.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Pią 13:59, 25 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Śniadanie, choć nieskomplikowane, napełniło Jacoba energią. Miał nadzieję, że wystarczającą, aby rozpocząć trudniejszy etap podróży. Do tej pory przecież szło jak po maśle, ale wystarczyło spojrzeć na przeciwległy skraj polany, aby zrozumieć, że sielanka kończy się właśnie tu i teraz. Przed nimi rozciągała się granica, za którą wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej.
Jacob odczekał, aż jego towarzysze skończą posiłek. Nie miał zamiaru przejmować się porzuconymi puszkami w obliczu stawienia czoła czemuś, co dosyć ogólnikowo można by nazwać siłami nadprzyrodzonymi. Widząc, jak John sięga po ostatnią, przypalającą się nad ogniem kromkę chleba, wstał i otrzepał się odruchowo. Poprawił przy pasie nóż w wyświechtanej pochwie, podniósł siekierę. Do tej pory nosił ją uwiązaną do plecaka, teraz jednak mogła przydać się do czegoś zupełnie innego niż rąbanie drewna. Wolał ją mieć pod ręką.
Kiedy Claude udała się do szałasu, Jacob zabrał się do gaszenia ogniska tradycyjnym "męskim" sposobem.
- Jak na pieprzonym biwaku - mruknął do siebie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|