www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Dżungla
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34 ... 51, 52, 53  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Carmen Hierro
PostWysłany: Nie 22:06, 18 Kwi 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Stała przed Jen, która czekała, aż Carmen łaskawie się jej posłucha.
- Nie Jen! Musicie sobie poradzić sami. Ja muszę ostrzec Petera. Ten gość pobiegl w stronę plaży Jen, Peter tam musi być, musi. - Uświadomiła sobie, ze tak naprawdę, może zobaczyć tam tylko pustkę, albo mordercę, pomyślała o wpadnięciu w jego pułapkę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Joshua Coffman
Templers
PostWysłany: Nie 22:08, 18 Kwi 2010


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Położenie się na ziemi, by złapać nieco oddechu było złym pomysłem, bardzo złym pomysłem Josh.
Pomyślał, walcząc ze zmęczeniem, które miało prawo nad nim panować. Joshua był wycieńczony, lecz nadal czujny.
Nikt nie nadbiega, a więc ci idioci zajęli się Pinokiem. Teraz jest najlepsza szansa Coffman, aby wrócić do tego przeklętego miasteczka i dokończyć dzieło.
Ale był tak strasznie zmęczony, że nie miał siły wstać. Mimo wszystko był aż do tej chwili napięty jak struna, nie myślał o zmęczeniu.
Spierdoliłeś to i to dosyć mocno. Jeśli wrócisz i mu powiesz, że spieprzyłeś, będzie się to równało wyrokiem śmierci. Dlatego musisz to dokończyć.
Wstał z trudem i cichym jękiem, nie wyprostowując się jednak do pionu. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mawiają. Przeszedł jeszcze pięćdziesiąt metrów w głąb dżungli i usiadł pod drzewem, skulając się z zimna. Powoli, bardzo powoli zapadał w sen.
Tylko trzy godziny, tylko trzy godziny...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joshua Coffman dnia Nie 22:09, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 22:13, 18 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

Ryan już ruszył i zagłębił się w dżunglę, a Jen aż przewróciła oczami.
- Nie puszczę cię samej... Dobra, idziemy na plażę. Mam nadzieję, że Ryan da sobie radę. SAM - specjalnie zaakcentowała ostatnie słowo. - Ale powinnyśmy mu o tym powiedzieć. Jeśli nas nie zobaczy obok siebie wkrótce, gotów zacząć nas szukać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Nie 22:23, 18 Kwi 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

- Powinnaś iść z Ryanem Jen! - szybko odpowiedziała dziewczynie, nie chciała aby Jen biegla za nią, co jeśli okaże się, że Peter jednak zginął w domku, w tym okrutnym pożarze?
- Poradzę sobie. Bede za godzine w obozie, stad na plaze juz krotka droga. - Uzyła swojej perswazji dosc mocno, miala nadzieje ze na tyle mocno, aby przekonac dziewczyne do zmiany zdania i zostawienia Carmen samej z tym zadaniem, odszukania Petera.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Carmen Hierro dnia Nie 22:26, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jenefer Johnson
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 22:27, 18 Kwi 2010


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 723
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn

- Jak chcesz... - nie była wciąż zdecydowana. - przesunęła dźwigienkę bezpiecznika na pistolecie i zatknęła go sobie za pasek spodenek. Tych samych, brudnych i poszarpanych już, które założyła wczoraj wieczorem. To znaczy dwa dni temu. Chryste, muszę się wykąpać... i przebrać...
- Dobra, to twoja decyzja - dodała po chwili. Ale nie mów, że nie proponowałam. Powodzenia! - odwróciła się i pobiegła za Ryanem w kierunku wioski.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Carmen Hierro
PostWysłany: Nie 22:31, 18 Kwi 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Nie zdarzyła nawet podziekowac za checi, nie spodziewała sie tego. Nie ma czasu na rozmyślenia Cam powiedziala sama do siebie w myślach.
Wbiegła w stronę gęstych zarośli i po chwili znalazła dobrze znaną juz lekko wydeptna dróżkę.
Biegła z całych sił przed siebie, pełna nadziei, że Peter tam siedzi na plaży i zatapia się w swoich marzeniach, daleki od niebezpieczeństwa.
[plaże]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Carmen Hierro dnia Pon 20:57, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Sam
PostWysłany: Pon 17:54, 19 Kwi 2010


Dołączył: 07 Mar 2010

Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Sam już chciał wtrącić się w ich rozmowę, ale ból znów złapał go, powodując, że Sam postękiwał co chwilę. Mógł iść, nogi miał zdrowe, tylko okolice torsu były boleśnie nie do wytrzymania. Na szczęści coraz mniej, chociaż wciąż dość mocno. Westchnął głęboko.
- Myślicie, że ten koleś co tu był, to on mordował, a nie Curtis. - spojrzał na nich - I skąd on się tu wziął? I czy jest ich więcej?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ryan Crower
PostWysłany: Pon 19:34, 19 Kwi 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Spojrzał w kierunku Sama. Było tak ciemno, że nawet nie dostrzegł jego twarzy.
- Nie wiem... - westchnął. - A obstawiałbym raczej Curtisa. To kawał pomylonego skurwiela.
Obyśmy szli w dobrym kierunku...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Pon 20:47, 19 Kwi 2010


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dzień: 10

Kiedy Jen i Ryan wprowadzili Sama do wioski, pierwsze promienie słońca rozjaśniły noc. Gęsta mgła ograniczała im pole widzenia, więc tylko wyczuli swąd spalonego drewna. Popatrzyli po sobie pytająco, ale ranny chłopak był teraz najważniejszy. Udali się prosto do przychodni. Dzień zapowiadał się ciepło, aczkolwiek pochmurno.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Game Master dnia Pon 20:49, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Joshua Coffman
Templers
PostWysłany: Pon 21:37, 19 Kwi 2010


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Przespał więcej niż trzy godziny. Gdy zasnął pod drzewem miało się ku świtaniu. W nocy przyśnił mu się koszmar, spowodowany wewnętrzną obawą przed karą Benjamina Linusa. Z całego snu pamiętał tylko bezlitosne oczy, obojętnie patrzące na to, jak zamykają go w małym i mrocznym pokoju, którego ściany zaczynały się do siebie przybliżać, chcąc go zmiażdżyć. Gdy zdawało się, że zaczyna umierać, przebudził się, głośno krzycząc. Odruchowo złapał leżącą obok jego ręki broń i wycelował w blednącą senną marę, będącą twarzą Linusa. Nie wystrzelił jednak, choć ręce wręcz błagały go o to. Jego serce biło w szalonym tempie, chcąc wyskoczyć mu gardłem i przejść na zasłużoną emeryturę. Powoli, bardzo powoli zaczynał wracać do rzeczywistości razem z normującym się tętnem i ciśnieniem krwi. Jego ubranie przyklejało się do przepoconego ciała, co po części zawdzięczać można także mgle. Joshua złapał głęboki oddech i wypuścił powietrze, sięgając po papierosa i zapałki, choć zarówno jedne jak i drugie były mokre, nie nadające się do podpalenia.
- Niech cię szlag...
Rzucił do siebie pod nosem, okłamując się, że żadnego koszmaru nie było. Kolejną rzeczą jaką zrobił, było sięgnięcie po jedzenie i wodę.
Posiłek dobrze Ci zrobi.
Zabrał się za jedzenie, wsłuchując się w ciszę otaczającą go jak mgła.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ryan Crower
PostWysłany: Pon 21:43, 19 Kwi 2010


Dołączył: 05 Mar 2010

Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Ryan poczuł wyraźnie nieprzyjemny zapach spalenizny.
To ten dom... Chyba niewiele z niego zostało. pomyślał nie przerywając marszu.
- Już chyba jesteśmy... - powiedział, a po chwili dostrzegł budynek przychodni. - No stary, masz farta, nasza pani doktor Frankenstein przywróci życie każdemu.
Mimo całej tej sytuacji, wysilił się na uśmiech.

[Przychodnia]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
John Robertson
PostWysłany: Wto 6:16, 20 Kwi 2010


Dołączył: 28 Mar 2010

Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Otworzył gwałtownie oczy w ramach ucieczki od koszmaru. Sny na wyspie od czasu do czasu potrafiły być naprawdę nieznośne. Robertson usiadł i przetarł oczy. Wilgoć, a także chłód poranka sprawiły, że jeszcze mocniej zapragnął dotrzeć w końcu do własnej chaty. I odpocząć. Nasłuchiwał przez chwilę, a gdy do jego uszu nie dotarł żaden podejrzany dźwięk, wygramolił się z nory. Zastane kości strzyknęły.

- Cudowny poranek. - mruknął.

Chwilę zajęło mu dotarcie do miejsca, w którym rozdzielił się z Jacobem. Przedzieranie się przez parująca dżunglę może nie było komfortowe, ale przynajmniej bardziej pewne niż nocny spacer. Robertson zatrzymał się. Tak, to na pewno tutaj. Rozejrzał się. Z tamtych krzaków wyszedł facet z bronią, a w tamtych - odwrócił głowę o kilkadziesiąt stopni. - zniknął ten cały Upper. Chyba. Zastanawiał się co właściwie powinien teraz zrobić. Czekać czy podążyć za Jacobem, mając za przewodnika tylko przypuszczenie? Wzruszył ramionami. Ostatecznie mógł się jeszcze zdrzemnąć krótkim nerwowy snem. Przysiadł przy jednym z drzew, chowając się za wielkimi liśćmi jakiejś rośliny. Powieki opadły leniwie, ale umysł pozostawał czujny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 12:57, 20 Kwi 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Tego w żadnym wypadku nie dało się nazwać przebudzeniem. To było jak wyprowadzony znienacka cios kowalskiego młota, który opadł na zdrętwiałe i obolałe plecy Jacoba, a potem zaczął uderzać w kolejne części zmęczonego ciała mężczyzny. Świadomość wlewała się do jego umysłu z siłą atakującej morskiej fali, aż w końcu - po kilku koszmarnych sekundach - sprawiła, że Jacob otworzył oczy. Tylko na chwilę, bo otaczająca go rzeczywistość okazała się zbyt jaskrawa. Odczekał. Dopiero potem ponownie odemknął powieki i z trudem, opierając się o pień drzewa, stanął na nogi. Omal się nie przewrócił. Choć Jacob w początkowym odruchu miał wrażenie, że grawitacja wywinęła mu jakiś zdradziecki numer, tak naprawdę była to wina skrajnego wycieńczenia. Jego organizm po prostu odmawiał posłuszeństwa.

Rozejrzał się, orientując, że stoi niedaleko wydeptanej poprzedniego wieczoru ścieżki. Tej samej, na której zaatakował ich ten leśny pierdolec - jak nazwał go Jacob w myślach. Ale to wydarzenie w dziennych barwach stawało się coraz bardziej odrealnione, tak jakby nigdy nie miało miejsca. Teraz znacznie bardziej istotnym problemem był dla Jacoba głód. Kiszki nie grały mu marsza - one odgrywały cholerny koncert Rolling Stonesów. Kierując się w stronę ścieżki, zatrzymał się przed krzakiem wręcz uginającym się pod ciężarem nieznanych mu, czerwonych owoców.

To nie może być gorsze niż sajgonki w Chins
- pomyślał i bez dłuższego zastanowienia wepchnął sobie do ust kiść owoców. Miały słodko-kwaśny smak i - ogólnie rzecz biorąc - okazały się przyswajalne. Najważniejsze, że były soczyste. Jacob zaczął ucztować, a sok spływał mu strumieniami po brodzie i szyi. Po dziesięciu minutach upchał w kieszeniach spodni tyle owoców, ile tylko się dało, i pokuśtykał w stronę ścieżki podpierając się znalezioną na ziemi gałęzią.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
John Robertson
PostWysłany: Wto 14:38, 20 Kwi 2010


Dołączył: 28 Mar 2010

Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Poruszył się niespokojnie na dźwięk dobiegającego skądś szelestu. Ładnych parę minut zajęło mu zlokalizowanie źródła. Wycieńczenie dawało mu się bardziej we znaki, niż mógłby się tego spodziewać. Na szczęście chata była niedaleko i jak tylko Upper się pojawi - a John miał cholerną nadzieję, że tak właśnie będzie - w ciągu góra dwóch godzin dotrą do celu. Robertson wstał, by rozprostować obolałe ciało. Każdy mięsień rwał tępym permanentnym bólem.

Jeżeli myślisz, że jest źle, mylisz się - będzie jeszcze gorzej. - przypomniał sobie słowa ze świata, do którego należał jeszcze siedem lat temu. Usta skrzywiły mu się nieładnie. Ledwo powrócił myślą do usłyszanego wcześniej szelestu, z krzaków wylazł utykający Upper. Wyglądał fatalnie. W zasadzie - obaj wyglądali. John wyłonił się zza "swoich" liści.

- Nawet nigdzie nie siadaj, przyjacielu. - rzucił w stronę mężczyzny. Nie miał ochoty na uprzejmości w stylu: "Cieszę się, że żyjesz". - Tędy.

Nim Jacob zdołał cokolwiek odpowiedzieć, ruszył przed siebie, forsując jedną ze ścian gęstwiny. Już nawet nie zwracał uwagi na to, że gałęzie i liście policzkują go albo zwyczajnie okładają po ciele. Nie miał siły na zbędne emocje. Co jakiś czas zerkał przez ramię, by upewnić się, że Upper jest za nim. I że niczego nie planuje. Chociaż wyglądał tak, jakby atak był ostatnią rzeczą, o której by pomyślał. Tak. Ale czy nie tacy są najgorsi? Robertson starał się nie myśleć o tym, że nogi zaczynają mu się uginać pod ciężarem ciała, a przedzieranie przez kolejne odcinki roślinności stają się coraz bardziej uciążliwe. W końcu jednak wyszli na niewielką polanę, na skraju której stała nieco rozlatująca się chatka. Gdyby John miał wystarczająco sił, roześmiałby się radośnie.

[zapraszam w swoje skromne progi --> Domek Robertsona]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 15:08, 20 Kwi 2010


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jacob wlókł się za Robertsonem, co jakiś czas podjadając owoce.

Jestem twoją ponurą zjawą
- pomyślał, kiedy jego przewodnik po raz kolejny obejrzał się przez ramię. - To nie był twój najlepszy pomysł, żeby mnie ze sobą zabierać... "Przyjacielu".

Ale i ta myśl od razu zniknęła zepchnięta do głębin świadomości przez nową falę zmęczenia, jaka ogarnęła Jacoba. Teraz już nie tyle wlókł się, co po prostu przewracał do przodu, coraz chwiejniej stawiając kroki. Gęstniejące poszycie jeszcze bardziej utrudniało wędrówkę. Na szczęście w pewnym momencie dżungla rozrzedziła, a oczom Jacoba ukazała się niewielka chatka stojąca na skraju leśnej polany. Mężczyzna zebrał się w sobie i przyspieszył tempa jak maratończyk tuż przed metą. Zrównał się z Robertsonem.

- Dzięki Ci, dobry Boże... - mruknął, ale zaraz wzrosła w nim czujność. Spodziewał się jakiegoś zapuszczonego szałasu, a nie takiej - jak na te warunki - luksusowej hacjendy. Jeśli Robertson własnoręcznie postawił tę chatę, znał się na swojej robocie. Teraz jednak nie było czasu na rozważania. Jacob bez zbędnych komentarzy podążył za Johnem.


[a witam, witam --> domek Robertsona]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34 ... 51, 52, 53  Następny
Strona 33 z 53

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin