www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Domek w dżungli
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 11:00, 19 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Na chwilę jakby się zawahała, co przejawiło się tylko w delikatnym drgnięciu kącików ust. Oparła się biodrem o biurko, ręce założyła na piersi.

- Co ty opowiadasz, Jacob? - przekrzywiła figlarnie głowę. Kosmyk włosów znów opadł na czoło. - Przecież jestem tu razem z tobą.

Alice wyciągnęła w stronę Uppera rękę, kiwnęła palcem zachęcającym, by podszedł. Na ułamek sekundy popatrzyła nad ramieniem mężczyzny na drzwi. Krzyki z zewnątrz ucichły niemal całkowicie. Potem kobieta znów wlepiła zielone oczy w twarz Jacoba.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Wto 12:47, 19 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Dżungla obserwowała zmierzających do chaty Jacoba i Claude, wodziła za nimi złowieszczymi oczyma, czając się do skoku... Takie wrażenie odnosiła dziewczyna. Z każdym kolejnym krokiem miała coraz większa ochotę pociągnąć Jacoba za rękę, odwrócić się na pięcie i uciekać jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Jednak nim się obejrzała, stali już na werandzie. Cofnęła się o krok, schodząc o jeden stopień i rozglądając się trwożnie wokoło. Kątek oka widziała, jak Jacob przechodzi przez próg. Jeszcze możemy się cofnąć... Myśl została przerwana przez trzask zamykanych drzwi. Dziewczyna przypadła do nich, spróbowała otworzyć.

- Jacob... Jacob! - gwałtowne naciskanie klamki nie przyniosło rezultatów, więc Claude zaczęła uderzać w drzwi pięściami. - Jacob! Co się dzieje?! Jacob, do diabła, otwieraj! To nie jest zabawne!

Oderwała się po kilku minutach drzwi. Bała się o Jacoba. Jeżeli ktokolwiek... cokolwiek było w środku... Przełknęła ślinę, próbując się zastanowić, co mogłaby teraz zrobić. Nagle do jej uszu dotarło skrzypienie wózka inwalidzkiego. Przypadła do werandy, wychylając się, nasłuchując. Zdawała sobie sprawę, że to omamy, iluzja, ale chciała wiedzieć, co się dzieje. Poza tym nie miała gdzie uciekać. Cisza. Serce dziewczyny biło gwałtownie, a gdy odwróciła się w stronę drzwi i ujrzała przed sobą Guido niemal wyrwało się z piersi. Gdyby mogła się cofnąć, zrobiłaby to, bo brat miał wyraz twarzy, który bardzo dobrze znała, a który oznaczał cyniczne zdecydowanie. Jak się okazało - zdecydowanie na sprowadzenie Claude do parteru i unieruchomienie jej w pozycji leżącej. Stał nad dziewczyną w rozkroku, pochylając się i tylko przyciskając zimną dłoń do jej gardła. Z przerażeniem malującym się w oczach patrzyła na zaciętą twarz Guido, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.

- Czas na dobranie się do tego, co mi się należy.
- Guido... Co masz na my... - urwała szept.

Zrozumiała. Poczuła, co ma na myśli. I pisnęła. Miała przed oczyma całą nachyloną sylwetkę brata, widziała, że się nie rusza, a mimo to czuła, jakby była rozbierana, czuła obce zimne ręce na całym ciele. Do oczu Claude napłynęły łzy, chociaż wiedziała, że działanie wyspy. Może nawet to, co się działo, działo się tylko w jej umyśle. A mimo wszystko...

- NIE! Przestań, zostaw mnie! Proszę! - krzyczała z zaciśniętymi powiekami. - Nie rób tego! Dość! BŁAGAM, DOŚĆ!!! - Wszystko to miało w sobie coś obrzydliwego i obślizgłego. Miała wrażenie, że nigdy nie pozbędzie się tego uczucia. - JACOB!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 12:50, 19 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jacob walczył ze sobą, doskonale wiedząc, że jest to walka przegrana. Coś się zmieniło, coś w jego głowie pękło, zwolniła się tajemnicza blokada, o której istnieniu nie miał wcześniej pojęcia. Odłamki wspomnień przesypywały mu się przed oczami jak w kalejdoskopie, tracąc swoją logiczną spójność.

Przecież jest tu razem ze mną... - pomyślał, ale nie był jeszcze w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu lub gestu w stronę Alice. Zamiast tego kontemplował jej mocno zarysowaną talię, drobne piersi, długą bliznę ciągnącą się wzdłuż ramiączka koszulki aż po obojczyk. Smukłą szyję i ostry podbródek. Niewinne, rozweselone oblicze. Włosy spięte w kucyk tak niedbale, że ciągle musiała je poprawiać lub zaczesywać za ucho. Tym razem nie podfarbowała ich na żaden ze swoich ulubionych kolorów, były naturalnie jasnobrązowe, zwyczajne i piękne. - Takie, jak na początku. - dopowiedział sobie Jacob, czując, że jego serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej. Postawił pierwszy krok w stronę Alice i zaraz potem cofnął się ponownie do tyłu.

- Nie rozumiem - powiedział cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową i nie spuszczając pożądliwego spojrzenia z Alice. Drżał. - Widziałem twoje ciało... Sam je przecież znalazłem... A potem wyniosłem... A potem...

A potem uciekłeś i już nie mogłeś się zatrzymać! - nagły głos, który rozbrzmiał w myślach Jacoba niósł w sobie całą nienawiść, wściekłość i pogardę, jaka zbierała się w jego duszy przez te wszystkie lata i którą otoczył się niczym ochronnym płaszczem. - Pamiętasz? Camden i Philadelphia. I wszystko, co pomiędzy. Twoje żałosne próby śledztwa. Twój obłęd i rozpacz... I Jameson, pamiętasz? Tego nie można zapomnieć!!! - głos wzbierał na sile, ostrymi pazurami rozdrapując obłudę, której na krótko poddał się Jacob.

- Podcięli jej gardło - szepnął Jacob, chwiejąc się tak, jakby właśnie uderzono go obuchem w tył głowy. Alice - idealna, nieskazitelna Alice - wciąż stała przed nim, opierając się lekko o biurko, ale on nie czuł już tej szaleńczej nadziei i pragnienia, aby tu i teraz pochwycić dziewczynę w ramiona. Zamiast tego robiło mu się coraz zimniej. - Podcięli jej gardło - powtórzył, tym razem głośniej, a potem podniósł zdumiony wzrok na stojącą przed nim postać. - Tego nie można zapomnieć.

Już wiedział. Rozumiał. A złość wzbierała w nim wraz z każdym ułamkiem sekundy i każdym napływającym z zakamarków pamięci wspomnieniem.
- Nie jesteś nią - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Nie, to nawet nie była złość, to była czysta, zimna nienawiść, jakby ktoś próbował naruszyć i sprofanować jego najświętsze sanktuarium.
- Nie masz prawa podszywać się pod nią, ty mała dziwko - wycedził, a w prawej dłoni poczuł znajomy ciężar siekiery. Wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu. - Chcesz się pobawić, Sara?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 13:35, 19 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Alice przymknęła powieki, uśmiechając się lekko uśmiechem matki czującej współczucie dla swojego głupiutkiego syna. Po czym odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się gardłowo, głośno, upiornie. Gdy kobieta ponownie zwróciła na Jacoba spojrzenie złych oczu wyglądała nadal jak Alice, ale jednocześnie nie mając nic z kochanki Jacoba, przyjmując za to cień rysów twarzy czegoś, z czym Upper spotkał się w dżungli na obrzeżach wioski; czegoś, co go zaatakowało, przeniknęło go.

- Sara? - rzuciła chrapliwie z politowaniem. A potem znów wybuchnęła śmiechem. - My już się bawimy, Jacob.

Skinęła głową na drzwi i w momencie kiedy mężczyzna powiódł za spojrzeniem kobiety usłyszał krzyk Claude wyraźnie. Aż nazbyt. W tym czasie kobieta, a raczej już jej widmo, cofała się, zmieniając w czarną mgłę i wnikając w ścianę chaty. Kiedy pozostały widoczne tylko jej usta, powiedziała z nienawiścią:

- Wszyscy zapłacą za przeszłość.

Potem znikła. A Jacob nie mógł otworzyć, ani wyważyć drzwi. Chata, jak na sprawiającej wrażenie lichej, była cholernie wytrzymała.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Wto 16:39, 19 Kwi 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Ben starał się za wszelką cenę sprawiać wrażenie człowieka rozgadanego, niefrasobliwego, cieszącego się ponad miarę ze spotkania. Zadawał dziesiątki nieistotnych pytań, na które przeważnie nie uzyskiwał odpowiedzi, ale nie zważał na to. Starał się nie zważać również na półmrok i atmosferę nienawiści narastającą wokół nich. Atmosferę, której źródłem najwidoczniej była sama dżungla. Wokół rozlegały się znów szepty, w których Ben wyraźnie słyszał słowa "Intruz" i "Obcy", ale nie wiedział, czy tyczyły się jego, czy idącego za nim mężczyzny. Ben wtulił tylko głowę w ramiona i parł naprzód, rozgarniając zagradzające drogę trawy i gałęzie.

- Nie jesteś tutaj sam? Jest was więcej? A ile osób? Jak możecie nie mieć kontaktu z lądem? To skąd macie żywność? Jesteście naukowcami? Żołnierzami? Dlaczego nic nie mówisz? Dokąd my właściwie idziemy? Pomożecie mi się wydostać z tej wyspy?

Obcy był spięty i wciąż nieufny. To niedobrze. Ben musiał spróbować zrobić coś, by nawiązać nić porozumienia z Obcymi. Albo trafił na wyjątkowego mruka, albo wszyscy na tej wyspie mieli poważne problemy z samymi sobą. Mężczyzna nie odzywał się, a jeśli nawet to półsłówkami. Puścił Bena przodem, ale zapewne tylko po to, by mieć na niego oko. No i ten pistolet... Zatknięty za pasek, ale Ben mógłby przysiąc, że nieznajomego świerzbiły ręce, by mógł go użyć. Nieznajomy... Dotychczas nawet się nie przestawił...

- Przyjacielu - Ben nie odwracając się rzucił przez ramię - Wybacz, ale nie dosłyszałem twego imienia. Mówiłeś, że jak się nazywasz?

Odgarnął ręką gałęzie zagradzające mu drogę i oczom jego i idącego za nim mężczyzny ukazała się chatka. Ta sama, koło której Ben spędził noc.

- O kurde... - sapnął - tutaj mieszkacie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Benjamin Linus dnia Wto 16:40, 19 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 17:39, 19 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Alice zaczynała się zmieniać nie tylko w oczach Jacoba, to cała chata kumulowała chyba wokół widmowej sylwetki wszystkie swoje najgłębsze cienie. W innych okolicznościach zachowanie upiorzycy, jej słowa i przerażający śmiech zmroziłyby Jacobowi krew w żyłach, teraz jednak zamiast krwi w żyłach pulsowała mu tylko i wyłącznie wściekła adrenalina. Przed wyprowadzeniem ataku zamierzał jeszcze dowiedzieć się czegoś więcej albo przynajmniej odwrócić uwagę Alice/Sary/czegoś, ale nie zdążył. Dobiegający z zewnątrz budynku krzyk Claude oraz odpowiedź demonicznej postaci w jednej chwili wytłumaczyły mu, na czym polega zabawa. Nie miał już na co czekać.

Wyskoczył z siekierą do przodu, biorąc potężny zamach i uderzając w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stało przeklęte widmo. Siła ciosu pociągnęła go za sobą, a ostrze uderzyło w drewnianą podłogę - bo nikogo prócz niego już w chacie nie było, czarny obłok rozpraszał się i wsiąkał w ściany, chociaż złośliwy, nienawistny głos wciąż dzwonił Jacobowi w uszach swoją ostatnią przestrogą.

- Claude! - krzyknął, wyrywając siekierę i rzucając się znów w stronę wyjścia. Podeszwa wojskowego buta trzykrotnie trzasnęła w drzwi, ale bez skutku. - Idę do ciebie! - z rozpędu grzmotnął barkiem w drewno, lecz zamek (lub cokolwiek innego blokowało mu drogę) nie ustąpił. Potoczył dokoła rozognionym wzrokiem, szukając czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. Rozpaczliwy krzyk Claude sprawiał, że nie myślał już racjonalnie, zamieniając się w rozszalałego niedźwiedzia. Nie zastanawiając się dłużej, ujął siekierę w obydwie ręce i z całej siły uderzył w drzwi dokładnie tam, gdzie powinien znajdować się zamek. I jeszcze raz. I jeszcze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Wto 17:40, 19 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
John Robertson
PostWysłany: Wto 18:08, 19 Kwi 2011


Dołączył: 28 Mar 2010

Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Bezładna i natarczywa gadanina Gale'a przyprawiała Johna o ból głowy. Odpowiadał zdawkowo, urywanymi słowami. Pojawienie się obcego wywołało milion pytań, w dodatku to całe zamieszanie przy chacie... Robertson musiał się nad tym wszystkim poważnie zastanowić.

- John Robertson. - odpowiedział w końcu.

Grymas twarzy nieznajomego umknął mu, bo ważniejsza była chata, której zarys właśnie dostrzegł. Zmrużył oczy, próbując dostrzec jakieś szczegóły. Zamiast szczegółów dotarł do niego kobiecy krzyk. Claude? Rzucił się przed siebie, kierując się w stronę, z której dobiegał głos dziewczyny, a dokładniej w stronę chatki. Nie zważał na Gale'a, biegł potykając się o korzenie i przyziemne krzewy. Cokolwiek się działo, musiało być straszne. Cieniutkie gałązki cięły Robertsona po twarzy i gdy dotarł do werandy, po policzku ciekła pojedyncza stróżka krwi. Ważniejsze było to, co zobaczył przed sobą. Niewyraźna, upiorna męska sylwetka stała nad Francuzką, która wiła się pod uściskiem za szyję. John wiedział, że to wyspa. Nie... On to czuł, bo od postaci biła taka sama aura, jak od wielu innych, które spotkał przez te siedem lat. Jednym potrafił się oprzeć, inne wpędzały go prawie w szaleństwo. Tak, jak teraz Claude. Bez zastanowienia rzucił się na widmo z zamiarem odepchnięcia go ramieniem od dziewczyny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 18:26, 19 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Guido pochylił się nad uchem krzyczącej dziewczyny, unieruchomił szarpiącą się głowę.

- Kim jesteś, żeby mi odmawiać? - syknął jej do ucha. - Przecież to twoja wina!

Chłopak dostrzegł nagle nacierającego na niego John, a Claude mogła oglądać jak zaczyna śmiać się gardłowo, gdy Robertson pchnął go ramieniem. A raczej pchnąłby, gdyby Guido nie zmienił się w czarną mgłę i nie rozwiał w mgnieniu oka. W dżungli prawie natychmiast zrobiło się jaśniej, jakby mrok przesunął się w inne części gęstwiny.

W tym samym monecie drzwi w chacie ustąpiły, a Jacob wypadł na werandę, wywarzając je.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Wto 23:39, 19 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Claude wydawało się, że napastowanie przez brata trwa wiecznie. Co prawda wiła się, trzymając uciskającą za gardło rękę, ale robiła to zupełnie bez przekonania. Wyspa w postaci Guido miała nad nią kontrolę. Ponadto wypowiedziane słowa wywołały serię wydarzeń i rozmowę, o której chciała zapomnieć. Bo Guido w którymś momencie zaczął o swoje uczucia obwiniać Claude - za to, jak się zachowuje, za to, że obdarza go tak silnym uczuciem. W tym momencie była w stanie w nie uwierzyć. Nie zmieniało to jednak obrzydliwych doznań, które odczuwała. Wciąż płakała krzycząc, gdy Guido rozwiał się w ciemną, a John Robertson zachował się tak, jakby chciał chłopaka odepchnąć, ale w skutek wszystkiego wpadł na ścianę domku. Claude momentalnie poderwała się do pozycji siedzącej, ruszając rękoma tak, jakby przygarniała do siebie porwane ciuchy. Cofnęła się, aż dotknęła zimnych desek ściany. Tam skuliła się, podciągając pod brodę kolana. Oczy miała szeroko otwarte, usta drżały. Świadomość postępku brata, nawet, jeśli był imaginowany, uderzył w Beaumarchais bardziej, niż kiedykolwiek mogła się spodziewać.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Śro 6:07, 20 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Śro 10:16, 20 Kwi 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

John Robertson... to rzucone niedbale nazwisko sprawiło, że Ben drgnął. W jego głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza, a na twarzy pojawił się wyraz autentycznego zdumienia. Bo Ben to nazwisko już słyszał - parę lat temu. I od tamtej pory był pewien, że osoba je nosząca jest martwa. Tymczasem ten Obcy... czy to mógł być zbieg okoliczności? Wyspy uwielbiają płatać figle. Ale to chyba nie jest możliwe nawet tutaj.

Do ich uszu dobiegł kobiecy krzyk i Robertson ruszył biegiem w stronę chaty. Ben podążył za nim, wolniej, przyglądając się wszystkiemu ze ponownie nieodgadnionym wyrazem twarzy. Na ganku chatki leżała kobieta, duszona przez postać, która wkrótce rozwiała się w mgłę.

Czy to możliwe, że zdobyła już taką siłę? Taką moc?

Zatrzymał się o parę kroków od ganku, obserwując skuloną pod ścianą dziewczynę, zbierającego się z desek podłogi Robertsona i wylatujące z futryny drzwi oraz łysego faceta, który się w nich pojawił.

Czuł, że powinien coś powiedzieć.

- Często tu macie takie... atrakcje?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
John Robertson
PostWysłany: Czw 12:19, 21 Kwi 2011


Dołączył: 28 Mar 2010

Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Śmiech upiora podziałał na Johna, jak czerwona płachta na byka. Słyszał go wielokrotnie, bo wszystkie duchy Wyspy w pewnym momencie zaczynały mieć podobną barwę głosu. Jakby coś przebijało się przez struny głosowe ludzi, których markowały; coś strasznego, coś, co panuje na Wyspie. Robertson włożył w uderzenie wszystkie siły i cały nagromadzony w sobie gniew. Aż do ostatniego momentu myślał, że przywali w mężczyznę, a jednak skończyło się na tym, że tylko przeleciał przez rozwiewającą się mgłę, po czym z hukiem uderzył w ścianę domku. Zabolało, ale nawet nie zwracał na to uwagi. Świadomość, że tak naprawdę nie jest w stanie walczyć z upiorami Wyspy, kolejny raz wywołała w Robertsonie wściekłość. Uderzył pięścią w podłogę, zaskrzypiała niebezpiecznie. Roztrzęsiona Claude siedziała niedaleko, ale John był zbyt zajęty własnymi emocjami, by spróbować ją uspokoić. Ostatecznie zdołał się jednak opanować, sapnął głośno. Spojrzał na zdenerwowanego Jacoba stojącego w na werandzie z uniesioną siekierą, potem przeniósł wzrok na Gale'a, który właśnie zadał pytanie. Pytanie nad wyraz składne i wypowiedziane spokojnie. Zmrużył oczy.

- Jakoś spokojnie do tego podchodzisz. - mruknął.

Zerknął na Jacoba, starając mu dać do zrozumienia, by miał obcego na oku. Nie był jednak pewien, czy mężczyzna to dostrzegł. Był zbyt rozgorączkowany i John zaczął się zastanawiać, co tak właściwie się tu wydarzyło.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Czw 17:05, 21 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Claude siedziała skulona pod ścianą, drżąca i zszokowana. Głowę miała opuszczoną, i chociaż Jacob nie mógł zobaczyć jej oczu, wystarczająco wyraźnie dostrzegał łzy na policzkach dziewczyny. Tuż obok klęczał na deskach werandy John Robertson w iście modlitewnej pozycji, naciskając pięści. Trzecią osobą, jedyną nieznaną Jacobowi, był niepozorny mężczyzna stojący w odległości kilku metrów od schodków prowadzących do chaty. Umysł Jacoba nie zdążył jeszcze ochłonąć i pozwolić mu na analizę faktów inną niż ta, w której Claude przytrafiło się coś bardzo złego i ktoś miał z tym dużo wspólnego. Dostrzegł niepokojącą minę Robertsona. Nie miał teraz czasu, aby zadawać pytania, jeżeli niebezpieczeństwo wciąż wisiało im nad głowami.

Przerzucił siekierę do prawej ręki i szybkim krokiem ruszył w stronę nieznajomego, nie spuszczając z niego spojrzenia złych, rozognionych oczu. Wyraz twarzy Jacoba nie pozostawiał żadnych złudzeń, że ma ochotę na pogawędki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Czw 17:05, 21 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Czw 19:43, 21 Kwi 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Robertson spojrzał na Bena podejrzliwie i ten zrozumiał, że powinien grać nieco bardziej łagodnie, jeśli ma zamiar wydobyć jeszcze jakieś informacje z Obcych. Ciemnowłosa dziewczyna wciąż siedziała na podłodze werandy, John wpatrywał się w Bena, a ten drugi mężczyzna najwyraźniej był bardzo zdenerwowany. Ben nie chciał jeszcze kończyć zabawy, postanowił korzystać, ile się da.

- Spokojnie? Podchodzę? John, ja nawet nie wiem, co tu widziałem! Czy ktoś może mi... - przerwał na widok miny łysego, szarżującego w jego kierunku. Wyglądał jak atakujący nosorożec, a przerażającego obrazu dopełniała trzymana przez niego w dłoni siekiera.

- Poczekaj, człowieku! Co ty...? - Zaczął się niepewnie cofać, zasłaniając się rękoma. - John, powiedz mu... - krzyknął w kierunku Robertsona, lecz nie dokończył, bo pięta jego stopy zahaczyła o coś i poleciał do tyłu, upadając na plecy. Z ustami wykrzywionymi grymasem bólu podniósł się na łokciu, lewą rękę wyciągając w kierunku znajdującego się już o krok łysielca. - Proszę, nie rób mi krzywdy... - jęknął, zamknął oczy i odwrócił głowę w bok.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Benjamin Linus dnia Śro 7:02, 04 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Czw 21:29, 21 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Słońce chyliło się ku zachodowi, mrok pochłaniał Wyspę stopniowo i konsekwentnie. Dżungla mruczała cicho, obserwowała. Lepkimi mackami strachu dosięgała niemal każdego, wzbudzała niepokój. A wszystko to kontrastowało z bezchmurnym niebem, które było usiane milionami gwiazd, a przez środek przebiegała jasna smuga Drogi Mlecznej.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Czw 21:56, 21 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Każde słowo, każdy gest otaczających ją mężczyzn były obce, jakby z innego, bardzo obcego świata. Rozszalałe myśli Claude wciąż i wciąż rozdrapywały stare rany, czyniąc dziewczynę niezłą pożywką dla Wyspy. W żaden sposób nie mogła się uspokoić. Wplątała dłonie w potargane włosy, zbierając w sobie resztki sił (Boże! Czy ja mam jeszcze jakiekolwiek siły?), by się pozbierać, nie oszaleć, by na siłę wrócić do obcego świata, w którym żyli trzej mężczyźni, rezygnując ze względnie bezpiecznych komnat własnego umysłu. Podniosła spłoszone spojrzenie. Uwaga Johna i Jacoba (!!!) skupiała się na mężczyźnie, którego nie znała, a który najwyraźniej stanowił jakieś zagrożenie, skoro Jacob rzucił się na niego z siekierą. Claude poczuła nagle, że chciałaby, żeby obcy zginął, żeby polała się krew, że to w jakiś sposób wynagrodziłoby jej to, co stało się przed chwilą. Była żądna mordu. I kiedy to sobie uświadomiła, wcale nie czuła się winna myśli. Winna czuła się z zupełnie innych powodów. Jednak widok bezbronnego człowieka, chcącego osłonić się przed nadchodzącymi ciosami Jacoba obudził łagodną i życzliwą dla wszystkich Claude Beaumarchais.

- Jacob! - krzyknęła ostrzegawczo. Głos miała zachrypnięty i słaby. I zupełnie nie brzmiący jak jej własny.

Nie wiedziała kim jest obcy, nie potrzebowała tego wiedzieć. Wystarczyło to, że nie chciała (Na razie...) mieć przed oczyma żadnej przemocy, nawet jej najmniejszego objawu. Chciała wstać, pokazać, że wszystko jest dobrze. Ale nie było. Nogi odmówiły posłuszeństwa, całe ciało trzęsło się, jak w delirium, a na policzkach wciąż były mokre łzy. Cud, że Claude wydała z siebie jakikolwiek głos.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin