www.rasshamra.fora.pl - witaj! Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości.
Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna                    FAQ
                Szukaj
             Użytkownicy
          Grupy
       Galerie
    Rejestracja
Zaloguj
Domek w dżungli
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Game Master
Game Master
PostWysłany: Sob 8:05, 02 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Nastała duszna, wilgotna noc której czerń zdawała się być nieprzenikniona. Dżungla była cicha, jednak wyczuwalne w powietrzu napięcie było niemal elektryczne, jak chwila spokoju przed nadchodzącą burzą.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Nie 22:09, 03 Kwi 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Zapadł zmrok, A Ben - chociaż nie przyznałby się do tego nawet przed sobą samym - wolał nie spędzać nocy w tym dziwnym domu, Panująca w nim i wokół niego aura przyprawiała o gęsią skórkę, utrudniała oddychanie i napawała lękiem. Dżungla wokół nie była wiele bardziej przyjazna, ale tutaj można było uniknąć klaustrofobicznego poczucia zamknięcia i ścian napierających ze wszystkich stron.

Ben postanowił przeczekać do rana. Niemal po omacku zebrał parę gałęzi, z domku wyniósł dwa chyboczące się, ale z suchego jak pieprz drewna krzesła i po chwili o parę metrów od budyneczku zapłonęło ognisko. Nie dawało ono jednak ani tyle światła, ani ciepła co powinno. Płomienie nie strzelały w górę, były jakby przygaszone, niskie, ciemniejsze, sennie pożerały kolejne kawałki drewna, jakby nie były rzeczywiste, lecz na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie. Mężczyźnie wystarczała jednak ta odrobina światła. Ułożył się na trawie przy ogniu, mając w zasięgu ręki swój chlebak i zapas paliwa do ogniska i zagłębił się w lekturze zdobytych dokumentów.

Im bardziej się wczytywał, tym częściej kręcił z niedowierzaniem głową. Katastrofa była tak blisko...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Czw 14:25, 07 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dzień 25.

Słońce nieśmiało wyjrzało zza horyzontu, przebijając się przez chmury, które zasnuwały niebo w dość nieznacznym stopniu. Dzień zapowiadał się pogodnie i spokojnie. A jednak wszyscy czuli narastający niepokój.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Benjamin Linus
Templers
PostWysłany: Sob 18:43, 09 Kwi 2011


Dołączył: 01 Kwi 2010

Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Nad ranem musiał przysnąć, bo gdy raptownie otworzył oczy, leżał przy wygaszonym ognisku, z dokumentami i papierzyskami rozrzuconymi dookoła i leżącymi na jego piersi. Sklął się w duchu za swój brak ostrożności i głupotę. Jak mógł zachować się tak beztrosko? Zebrał się z ziemi, na klęczkach zebrał dokumenty i posegregował je z grubsza - na te, które wylądowały w chlebaku i na te, które musiały zostać, choć Linus nie zamierzał z nich rezygnować.

Obszedł dom dookoła szukając jakiejś odstającej deski, szpary czy czegokolwiek, co mogło służyć za mniej lub bardziej tymczasową kryjówkę. Znalazł parę miejsc, ale żadne nie było na tyle dobre ani duże, by mógł zostawić tam komplet dokumentów, a nie chciał ich dzielić na części. Już miał się poddać, gdy pod jego stopą skrzypnęła jedna z wypaczonych desek werandy. Skrzypnęła i uniosła się nieco. Ben podważył ją palcami, po chwili ustąpiły również dwie sąsiednie deski. Schowek był idealny i po chwili wylądowały w nim wszystkie papierzyska.

Zszedł z werandy i z niechęcią spojrzał w otaczającą dżunglę, wypijając resztę wody z butelki z plecaka. Dżungla była nieprzyjazna. Martwa. Cicha. Parna.

Złowroga.

Aż odpychała od siebie, zniechęcając do zagłębienia się pomiędzy drzewa, krzewy i wysoką trawę. Ben westchnął ciężko. Chyba czas najwyższy na ruszenie w kierunku osady "Obcych". Z chlebaka wyjął szkic Coffmana przedstawiający orientacyjną lokalizację osady. Spojrzał na słońce, starając się ocenić jego wysokość nad horyzontem i westchnął z niechęcią. Spojrzał znów na mapę. Musiał przyznać, że nie bardzo wiedział gdzie się sam znajduje. Będzie trzeba nawigować na ślepo... Osada z pewnością znajdowała się na wschodzie. I w tamtym kierunku powinien ruszyć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Nie 8:08, 10 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

W miarę zbliżania się do chaty John, Claude i Jacob spodziewali się raczej nasilenia nieprzyjemnych wrażeń, które oferowała wyspa. A jednak nic się nie działo. Do czasu. Gdy weszli na niewielką polankę - chociaż "polanka" to za dużo powiedziane, było to raczej zwykłe przerzedzenie roślinności - poczuli, jakby dżungla właśnie zwróciła na nich oczy. Powoli wokół narastało wrażenie mroku, mimo poranku. A wyspa zafundowała każdemu inne obrazy i dźwięki. Niezauważalne dla pozostałych.

John rozejrzał się czujnie, towarzysze nagle przestali mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Wśród niewielkich krzewów przy chacie dostrzegł Samanthę. Była tak realna... Zupełnie jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Ze wściekłością wyszarpnął broń i pobiegł w kierunku córki. Po chwili znikł w gąszczu drzew.

Claude szarpała gwałtownie głową to w jedną, to w drugą stronę, jakby to miało jej pomóc w zorientowaniu się w sytuacji. Gdzieś po jej prawej stronie, za zieloną ścianą dżungli przemknęło pojedynczo kilka sylwetek, a dziewczyna rozpoznała w nich swoich przyjaciół z Francji. Bez zastanowienia - chociaż wiedziała, że nie powinna, ale coś ją do tego pchało - ruszyła w tamtą stronę. Nawet się nie zorientowała, gdy krzewy zamknęły się za nią i znalazła się w dżungli.
- Myślałaś, że uciekniesz? - znajomy głos sprawił, że Claude obejrzała się gwałtownie. I ujrzała rozwścieczoną do granic możliwości Anette. - Myślałaś, że zdołasz się schować?!
Blondynka podniosła z ziemi dość dużą gałąź. Wystarczająco dużą, by zrobić krzywdę.
- Za każdym razem, kiedy się ze mną pieprzył, wypowiadał twoje imię. - syknęła Anette i akcentując ostatnie dwa słowa, zamachnęła się. Gałąź jakimś cudem nie dosięgła Claude, ale dziewczyna cofnęła się gwałtownie, przewróciła. Po chwili wieloletnia przyjaciółka, a zarazem dziewczyna brata siedziała na niej okrakiem, przybliżając usta do ucha.
- To przez ciebie jest nieszczęśliwy. Niszczysz go samą swoją obecnością.
Gałąź uniosła się, a Claude zamknęła oczy. Nic jednak nie nastąpiło. Gdy podniosła powieki, była sama.

Jacob zapatrzył się w dżunglę po lewej stronie, nie mogąc do końca się zorientować, co słyszy. Śmiechy? Krzyki? Skwierczenie ognia? Zmrużył oczy, a po chwili z krzaków zaczęła się wyłaniać na początku niewyraźna, potem już całkiem ostra sylwetka Jamesona. Ręce miał założone na piersi, patrzył na Uppera z pogardliwym politowaniem.
- Myślisz, że nie poniesiesz żadnych kosztów? Że nic nie zostanie ci odebrane? Twoja obsesja czyni cię moim niewolnikiem, Upper.
Na twarzy Jamesona pojawiło się coś na kształt triumfalnego uśmiechu i w tym samym momencie do uszu Jacoba dotarł jakiś dźwięk - dziewczęcy krzyk? Jameson natomiast cofnął się, znikając w mroku dżungli, jego ostatnie zdanie brzmiało z siłą, przywołując wszystkie wspomnienia o Alice.
- Pamiętasz o niej jeszcze?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Nie 8:42, 10 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Przedzierając się przez dżunglę, nie odczuwała żadnej zmiana. Szła za prowadzącym Johenm, starając się dotrzymać mu kroku i skupiając się na odgarnianiu z drogi wystających gałęzi oraz liści. Wolała nie poddawać się wspomnieniom, bo każdy obraz przywoływał nieprzyjemne doznania, których miała już dość. Kiedy dostrzegła stojącą samotnie chatę z ulgą stwierdziła, że nic się nie stało. Może nawet się nie stanie. Szybko jednak wyrzuciła z głowy tę myśl, bo - pomimo poranka - zaczęło się robić upiornie. Jakby promienie słoneczne nie mogły się przedrzeć przez narastający mrok. John i Jacob byli zaraz obok, ale jakby ich nie dostrzegała. Całe zainteresowanie skierowała na przemykające między drzewami postaci, w których rozpoznawała swoich przyjaciół.

- Widzieliście? - rzuciła do towarzyszy.

Ale nie oczekiwała odpowiedzi. Jak zahipnotyzowana ruszyła w stronę dżungli, brnęła uparcie przed siebie odgarniając z drogi gałęzie. Nawet się nie zorientowała, gdy ściana zieleni zamknęła się za nią. Dopiero wtedy jakby się ocknęła o powiodła spojrzeniem wokół siebie. Z każdej strony gąszcz. Nawet nie zdążyła odczuć lęku z powodu tego faktu, bo usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się.

- Anette, ja...

Powinna się zastanowić nad tym, co przyjaciółka robi na wyspie oraz nad jej zachowanie. Anette nigdy nie wzięłaby do ręki gałęzi, by zrobić komuś krzywdę. Brzydziła się, przemoc była dla niej zbyt brudna. Claude skupiła się na zarzutach. Czy rzeczywiście tak było? Czy to wszystko przez nią? W tej chwili mogła uwierzyć we wszystko. Cofała się przed napastniczką, a kiedy został wyprowadzony cios, zachwiała się i z piskiem upadła na wilgotną ściółkę. Kolejny raz krzyknęła, gdy Anette na niej usiadła i krzyk ten rozszedł się głucho po dżungli.

I nagle wszystko ustało. Dziewczyna uniosła powieki. Wokół nikogo nie było. Promienie słońca znów przedzierały się przez kopułę liści. Było spokojnie. Normalnie. Tyle tylko, że ostatnie słowa Anette dźwięczały w uszach Claude, wciąż i wciąż, jak w katarynce. Wiedziała, że to dżungla, a mimo wszystko czuła się, jakby ukazano całą prawdę. Może rzeczywiście to przez nią Guido był nieszczęśliwy, pomimo udawania, że jest inaczej. Przycisnęła dłonie o twarzy i rozpłakała się. Głośno, bez żadnych zahamowań. Może trwało to kilka minut, może całą wieczność. Ale gdy już się w miarę uspokoiła, powiodła załzawionymi oczami wokół siebie.

- Jacob? - nie miała pojęcia, gdzie jest i z której strony przyszła. - Jacob! John!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Nie 8:47, 10 Kwi 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Nie 11:04, 10 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Widok chaty w pierwszym momencie zelektryzował Jacoba do tego stopnia, że ten aż przystanął. Zaraz jednak to początkowe wrażenie zaczęło się rozmywać, ustępując miejsca rozczarowaniu. Budynek wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać pozostawiony samemu sobie obiekt pośrodku dżungli: zarośnięty i zniszczony, stapiający się z otaczającą go roślinnością. Stary. Niepokojąco zwyczajny.

To wszystko?
- pomyślał Jacob, stawiając kolejne kroki. W tym właśnie momencie czająca się gąszczu OBECNOŚĆ zmaterializowała się wszędzie dokoła, ciemność oplątała ich i zaatakowała przerażającymi dźwiękami, trudną do rozróżnienia mieszanką krzyku, śmiechu i płaczu. Nim jeszcze Jacob poddał się tej niespotykanej agresji, zdołał chwycić oburącz siekierę, okręcając się wokół własnej osi i wyczekując niewidocznych napastników. Wraz z nim zawirował świat, cienie zaczęły zlewać się w coraz bardziej fantasmagoryczne, ale i przerażająco konkretne formy.

- Jameson... - wychrypiał Jacob, kiedy z zarośli wyłoniła się znajoma, potężna sylwetka starszego od niego mężczyzny. Niewiele brakowało, a runąłby pod wpływem szoku na ziemię: spotykać Jamesona w snach i koszmarach, ścigać jego nieokreślone widmo, dać się ogłupiać halucynacjom i przewidzeniom - to wszystko wciąż było niczym w porównaniu z tym jak najbardziej realnym widokiem. Jameson zbliżał się niespiesznie, a Jacob nadal tkwił w miejscu, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu, chociaż podeszwy jego butów mocno wbiły się w ziemię, tak jakby nogi nie mogły dokonać wyboru pomiędzy ucieczką a atakiem. To zresztą nie miało większego znaczenia, bo Jameson jako pierwszy wykazał inicjatywę.

- Myślisz, że nie poniesiesz żadnych kosztów? - zapytał swoim głębokim, jak zawsze pogardliwym głosem. - Że nic nie zostanie ci odebrane?

Jacob wpatrywał się w niego zahipnotyzowany. Jameson wyglądał niemal identycznie jak wtedy, kiedy przyjmował u siebie interesantów: był niechlujnie elegancki, irytująco nieciekawy, niezobowiązująco ważny. Jego postać charakteryzowała zdolność godzenia ze sobą cech skrajnych: niedźwiedzia postura współgrała z delikatnością ruchów, siwiejące włosy i zmarszczki potęgowały wrażenie młodzieńczej witalności. Jacob dokładnie taki portret Jamesona zachował w pamięci.

-Twoja obsesja czyni cię moim niewolnikiem, Upper - uśmiechnął się Jameson, ale Jacob był już przygotowany. Jak wściekły pies, który nagle uwolnił się z krępującego go łańcucha, pomknął do przodu z dzikim rykiem. Liczyło się tylko jedno: zetrzeć jakikolwiek ślad triumfu z oblicza Jamesona, zmiażdżyć go, zdeptać, zdeptać...

Kiedy jednak Jacob był już na tyle blisko, by wyprowadzić cios, usłyszał krzyk, który zmroził mu krew w żyłach. Potykając się o coś, przekoziołkował i ostatecznie zarył twarzą w ziemi. Kiedy się podniósł na łokciach, Jamesona nie było nigdzie w pobliżu. I chociaż Jacob rozumiał już, że po raz kolejny padł ofiarą zwodniczych omamów, w uszach wciąż dźwięczały mu ostatnie słowa swojego antagonisty.

- Pamiętam - warknął, wstając i podnosząc upuszczoną siekierę. Wypluł z ust małą gałązkę, która przyczepiła mu się do wargi. - Cały czas ją pamiętam. NA PIEPRZONĄ CHWILĘ NIE MOGĘ O NIEJ ZAPOMNIEĆ! - wrzasnął gdzieś w mrok.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
John Robertson
PostWysłany: Nie 17:35, 10 Kwi 2011


Dołączył: 28 Mar 2010

Posty: 134
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Wiedział, że coś jest nie tak. Wyspa wyraźnie się czaiła, szykowała do skoku. Robertson doznał już tego kilkakrotnie. Jedyne, co go zdziwiło to to, że na werandzie nie dostrzegł nawet jednej kosteczki. A przecież leżał tam Frank! Tak, siedem lat temu. - dodał zgryźliwie po chwili. Mimo wszystko chata wydawała się nic nie zmienić przez ostatnie lata. Nie zaszkodziły jej huragany i burze, nie zaszkodził jej czas. John rozejrzał się. Co takiego jest w tym miejscu? Mrok zaczął ogarniać polanę. Może właśnie to. Nienaturalność zjawiska sprawiła, że mężczyźnie napięły się wszystkie mięśnie, a we krwi zaczęła krążyć adrenalina.

Zobaczył ją. Stała przy niewielkim krzewie przy chacie. Mała Samantha, ukochana córka, która... wyglądała tak, jak przy ostatnim ich spotkaniu, gdy odpływał odebrać pieprzoną ekipę White Raven. Brązowe loki spływały na chude ramiona, duże oczy patrzyły na ojca z wyrazem rozczarowania, że jednak odpływa, opuszcza ją. Chociaż bardzo chciał przytulić dziewczynkę, to doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko majak. Że to Wyspa. Ręka sama powędrowała do broni. Wystrzelone naboje nie likwidowały duchów, ale przynajmniej czasem je powstrzymywały. A nawet jeśli nie... Robertson był zbyt wściekły - nienaturalnie wręcz - by o tym myśleć. Rzucił się w stronę Samanthy w szaleńczym biegu, a gdy znikła mu z oczu, zagłębił się w dżunglę.

[dżungla]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez John Robertson dnia Nie 17:36, 10 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Śro 10:06, 13 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Wszelkie próby, jakie Jacob podejmował, aby doprowadzić się do względnego porządku, spełzały na niczym. Rzeczywistość zlewała się z fikcją, obłędny taniec cieni dokoła zdawał się nie mieć końca. Chociaż widmo Jamesona zniknęło, Jacob wciąż uparcie śledził każde poruszenie w otaczających go zaroślach, spodziewając się nowego ataku wyspy. Właśnie wtedy dosłyszał nawoływanie, w którym rozpoznał swoje imię. Głos - jak mu się wydawało - mógł należeć do Claude, ale również Alice. Lub kogoś zupełnie innego, gdyż w tym miejscu wszystko było możliwe.

Nie roztrząsając tej kwestii, Jacob chwycił siekierę i pomknął w kierunku, z którego dobiegł go okrzyk. Przedzierając się przez krzaki wciąż miał po swojej lewej stronie ciemną, upiorną fasadę chaty. Biegnąc, raz po raz mimowolnie zerkał w stronę budynku, nawet nie zauważając, jak zwalnia tempo, aż w końcu zatrzymuje się pośród zarośli. Poczuł niewyobrażalne pragnienie porzucenia wszystkiego i wejścia do chaty, dokładnie teraz, ani minutę później. Resztką sił zmusił się jednak do czegoś zgoła innego:

- Claude! - zawołał w półmrok. - Claude, to ty?! John, gdzie jesteś?!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Śro 10:20, 13 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Obróciła się wokół własnej osi. Potem kolejny raz. I znów. Dżungla, już zupełnie spokojna, nadal sprawiała upiorne wrażenie. Claude obejmowała ramiona dłońmi, próbując się zastanowić, w którą stronę powinna pójść. Bezskutecznie. W głowie dźwięczały słowa Anette. Ostatnio zdołała się jakoś wyzwolić od ciągłego myślenia o Guido, o tym, co ich łączy i jak wpływa na relację. Trupy, duchy i obcy skutecznie odwracali uwagę. Wodziła wzrokiem po zaroślach. W końcu westchnęła, opuściła z rezygnacją dłonie. Nie mogła siedzieć w miejscu. To byłoby nierozsądne.

- Jacob! - krzyknęła bez przekonania. - Jestem w tarapatach. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś pojawił się na białym koniu. Czy coś.

Takim gadaniem Claude próbowała dodać sobie otuchy. Ruszyła przed siebie, przypominając sobie techniki rozładowania stresu i pozbycia się lęku. Podobno wizualizacja przedmiotu strachu w kompromitującej albo abstrakcyjnej sytuacji pomagała. Więc spróbowała. Kilka pokręconych obrazków przyszło jej do głowy i - nieoczekiwanie dla samej siebie - uśmiechnęła się lekko. Trudno było to nazwać rozluźnieniem, ale przynajmniej Claude zdołała się opanować. Chociaż już po chwili znów wyglądała na przygnębioną.

Przedzierała się przez gąszcz może kilkanaście minut, gdy usłyszała dochodzący skądś szelest. Zatrzymała się gwałtownie, rozejrzała.

- Hej! - krzyknęła. - Jacob?!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Nie 11:08, 17 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Poranek przeciągał się leniwie i spokojnie, a południowe godziny nadeszły niezauważalnie.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Pon 15:26, 18 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Wreszcie mu udało się wypatrzeć w gęstwinie drobną sylwetkę Claude, przedzierającą się przez zarośla z wyraźną trudnością. Nie było się czemu dziwić, kolczaste pnącza co chwilę wbijały się w nogawki Jacoba i najwyraźniej próbowały unieruchomić.
- Tu jestem! - zawołał, unosząc dłoń zaciśniętą na trzonku siekiery. - Jesteś cała?! Clau... Cholera jasna! - krzyknął ze złością, zaplątując się jeszcze bardziej i upadając na jedno kolano, przez co na moment zniknął Francuzce z oczu. Dopiero gdy pomógł sobie siekierą, trzymające go pnącza puściły. Złorzecząc na czym świat stoi, wygramolił się krzaków.

- Wszystko w porządku? Pobiegłaś... Nie wiem, co widziałaś, ale ja też... - zaczął nieskładnie. Rozłożył ręce, komentarz był chyba zbędny. Claude wyglądała na zdezorientowaną, ale nie licząc kilku gałązek wczepionych we włosy, nie odniosła żadnego uszczerbku. - Musimy się stąd wynosić. Gdzie John...? Straciłem go z pola widzenia.

Zerknął w stronę chaty, która równie uporczywie, co złowieszczo majaczyła pomiędzy drzewami.

- Musimy tam wejść. Teraz. Jeśli to coś jeszcze raz nas zaatakuje...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Claude Beaumarchais
Miłościwie Wam Panująca
PostWysłany: Pon 16:42, 18 Kwi 2011


Dołączył: 08 Mar 2010

Posty: 896
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Odgłosy świadczące o tym, że ktoś się zbliża wywołały u Claude szybsze bicie serca. Tym bardziej, że nikt nie odpowiadał. Wyobrażała sobie najróżniejsze scenariusze, z których najgorszym był powrót Anette. Co jeszcze mogła powiedzieć? Jaką prawdę wykrzyczeć? Claude drżała na samą myśl o tym. A ktoś się zbliżał. I nagle... Głos Jacoba! Z zupełnie innej strony. Odwróciła się, zmrużyła oczy, szukając w gąszczu jakichś szczegółów - na przykład uniesionej siekiery Jacoba. Odetchnęła z ulgą, ale popatrzyła jeszcze z lękiem w przeciwną stronę.

- Tak, w porządku. - zaczęła mechanicznie, podchodząc do mężczyzny. Raz omal nie przewróciła się o pnącza. - To znaczy nie, jest daleko od "w porządku".

Przyłożyła dłoń do czoła, zacisnęła mocno oczy, jakby to miało odgonić obrazy, które zafundowała wyspa. Nie odgoniło. Claude raz po raz widziała przed sobą rozwścieczoną Anette. To przez ciebie jest nieszczęśliwy. Niszczysz go samą swoją obecnością. To przez ciebie jest nieszczęśliwy... To przez ciebie jest nieszczęśliwy... Przez ciebie... Nie mogła pozbyć się z myśli tych słów, powtarzających się jak nagranie nie mające końca.

- Słucham? - popatrzyła z niedowierzaniem na Jacoba. - Twoim zdaniem wynoszenie się stąd, równa się wejściu do chaty? Nie mam mowy! Przecież widzisz, co robi z nami dżungla! NIE-MA-MO-WY!!!

Krzyczała wyładowując stres i strach. Zaprzeczając swoim słowom skierowała się w stronę chaty nerwowym krokiem. Nie było sensu, by odwodzić Jacoba od czegokolwiek, a jeśli i tak nie mogła z nim wygrać, to wolała mieć wizytę w chacie za sobą. Zagryzła policzki. Miała nadzieję, że - cokolwiek się zdarzy - wytrzyma.

- Rusz się. - w słowach Claude nie było agresji, złości czy żalu. Raczej apatia w stwierdzaniu faktu. - Za moment się rozmyślę i będziesz musiał wybierać między mną, a tą ruderą.

Nie mogła uwierzyć, że dla Jacoba jest w stanie odnaleźć w sobie tyle sił. A może po prostu się bała, że musiałaby wracać do wioski sama.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Game Master
Game Master
PostWysłany: Wto 6:37, 19 Kwi 2011


Dołączył: 03 Mar 2010

Posty: 1812
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Jacobowi nie trzeba było dwa razy powtarzać - pewnym krokiem skierował się w stronę chaty. Wyminął Claude, by torować im drogę siekierą, gdyby pnącza i krzewy przyziemne były zbyt gęste.

Stanąwszy na werandzie, która - wydawało się - mogła runąć w każdej chwili, dziewczyna zawahała się. Rozejrzała. Coś ją bardzo niepokoiło. Jacob natomiast chciał jak najszybciej zbadać wnętrze chaty. I to był błąd. Gdy tylko wszedł do środka, drzwi zatrzasnęły się za nim z trzaskiem. Wzrok potrzebował chwili, by przyzwyczaić się do półmroku, a kiedy to się stało mężczyzna dostrzegł przy rozlatującym się biurku stojącą tyłem kobiecą sylwetkę. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, że ktoś desperacko uderza w drzwi, krzycząc jego imię.

Claude cofnęła się w końcu od drzwi. Wpatrywała się w nie z przerażeniem, niepewna tego, co dzieje się w środku. Nagle usłyszała cichutkie skrzypienie charakterystyczne dla wózka inwalidzkiego Guido. Najpierw zamarła, a potem wychyliła się przez barierkę sprawdzając źródło dźwięku. Nic. Gdy jednak odwróciła się ponowie do drzwi, niemal wpadła na... Guido. Patrzył na nią rozbawionymi oczyma.
- Witaj, siostrzyczko.
I na tyle było uprzejmości. Claude momentalnie wylądowała na łopatkach, a brat przyciskał ją za szyję do drewnianej podłogi. Nie dusiła się, ale wyraźnie brakowało jej tchu.
- Czas na dobranie się do tego, co mi się należy.
Mimo że Guido nie wykonał żadnego ruchu, czuła jakby odzierano ją z ubrania, jakby kilkanaście rąk badało jej ciało. Najpierw pisnęła, potem zaczęła krzyczeć, błagając, by brat przestał.

Jacob słyszał to, jakby przytłumione, jakby stał za grubą ścianą szkła. I nie chodziło tylko o drzwi. Był zupełnie zaaferowany stojącą kilka metrów przed nim kobietą. Odwróciła się, spoglądając niemal zalotnie przez ramię.
- Witaj, Jacob. - powiedziała Alice i uśmiechnęła się delikatnie. - Tęskniłeś?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jacob Upper
PostWysłany: Wto 10:25, 19 Kwi 2011


Dołączył: 10 Mar 2010

Posty: 562
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice

Jacob drgnął, słysząc za sobą gwałtowne trzaśnięcie drzwi i w tej właśnie chwili zrugałby się za bezmyślność, obojętnie czy stało się to za sprawą przypadku, na przykład podmuchu wiatru, czy czyjejś ingerencji. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia, ponieważ gdy tylko zalał go półmrok, uświadomił sobie najważniejszy fakt:

Wreszcie dotarłem do tego miejsca...
- pomyślał, a jego wyostrzone zmysły rejestrowały rozmaite doznania zapachowe i słuchowe: woń zbutwiałego drewna, kurzu i pleśni, oraz przeciągłe skrzypnięcia, zupełnie jak gdyby chata przemawiała w swoim własnym, nieznanym języku. Jacob nie widział wiele, mógł co najwyżej rozróżnić układ ścian i kontury pojedynczych mebli. - Co dalej?

Z zewnątrz doszły go jakiegoś przytłumione odgłosy, ale choć w pierwszej chwili przebudzony instynkt dzikiego zwierzęcia oraz troska o Claude kazały mu się odwrócić na pięcie i wypaść na werandę, kolejna sekunda stłumiła to pragnienie. Łagodny dla oczu półmrok i skrzypiąca muzyka chaty trzymały Jacoba w miejscu, a coraz głośniejsze, lecz równocześnie coraz odleglejsze uderzenia z werandy przestawały być dla Jacoba istotne. To pewnie wiatr... Albo kolejna iluzja...

Gdyby porównać do czegoś aktualne myśli Jacoba, byłyby bąblami powietrza z rzadka pojawiającymi się i pękającymi na gładkiej, spokojnej powierzchni ciemnego bajora. Atmosfera chaty oblepiała go, usypiała. Do momentu, gdy...

- Witaj, Jacob.

Zobaczył ją. Stała dokładnie na wprost niego, w smudze światła sączącej się do środka pomieszczenia przez jakąś szczelinę. A stała dokładnie tak, jak miała w zwyczaju stawać: z jedną dłonią położoną na biodrze, drugą wbitą w kieszeń spodni; niedbale, lecz równocześnie wyzywająco. Jacob rozpoznałby ją choćby po samej pozie, niskiej sylwetce, pięknym, odsłoniętym ramionom, nawet po głosie: wysokim i niemal dziecięcym. Być może był to ostatni moment, w którym miał szansę otrzeźwieć i spróbować stąd uciec, mając w pamięci wcześniejsze wizje, jakimi atakowała go wyspa, ale Alice odwróciła się. Kiedy Jacob zobaczył jej twarz, znieruchomiał, sparaliżowany widokiem. Alice nie zmieniła się w najdrobniejszym detalu. Uśmiech rozciągnął jej wąskie usta i utworzył na policzkach dwa niewielkie dołeczki, a duże, zielone oczy zaiskrzyły się i zmrużyły się figlarnie.

- Tęskniłeś? - zapytała, a gdy z ust Jacoba wydobyło się przeciągłe, zachrypnięte westchnięcie, Alice dmuchnięciem odrzuciła z czoła niesforny kosmyk włosów.

Jacob drżał. Myśli w jego głowie toczyły szaleńczą batalię.
- To niemożliwe... - wybełkotał, czując, że balansuje na granicy obłędu. - Ciebie już nie ma, Alice... Ty nie żyjesz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jacob Upper dnia Wto 10:27, 19 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rasshamra.fora.pl Strona Główna -> Wyspa Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 2 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Programosy
Regulamin