|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Robert
|
Wysłany:
Pon 12:16, 01 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 326 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt
|
Robert nie spodziewał się takiego uderzenia. Nie od kobiety. Wcześniej wydawała się groźna tylko przez broń, którą posiadała. A tutaj wyprowadziła uderzenie, którego żaden mężczyzna by się nie wstydził. W połączeniu z brakiem jakiegokolwiek uniku i sprytnym podcięciem Robert po krótkiej chwili leżał 2 metry dalej.
Akcja działa się coraz szybciej. Ledwo co strzeliło mu coś w karku, a tu juz Joshua naprawdę strzelił, by po chwili wziąć Jenefer i wybiec z przychodni. Robert powoli wstał oddychając głośno. W pomieszczeniu został tylko on, Patsy, modlący się Hendrick i postrzelony w nogę Eric. Jeśli ktoś tutaj byłby w stanie przeprowadzić pogoń to tylko Pat.
- Masz swoją drugą wyspę. Claude na pewno zorganizuje pogoń, więc możesz ruszać razem z nią. Chociaż nie wiem jaki to ma sens bez broni... W każdym bądź razie ja zajmę się doktorem.
Podszedł do Erica przestawiając sobie w międzyczasie szczękę. Nagle coś chrupnęło, co znaczyło, ze wszystko wróciło na swoje miejsce. Bez słowa podszedł do Erica, wziął go pod ramię i ruszył z nim do najbliższego łóżka. Na księdza na razie nie zwracał uwagi, bo wyglądał on dziwnie, jakby w jakimś transie. A lekarz potrzebował pomocy. I można byłoby to wykorzystać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Pon 12:59, 01 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wszystko szło nie tak. Napastnicy nie popełniali błędów, i mógłby przysiąc, że obce im było uczucie zmęczenia. W przeciwieństwie do Pata. Powoli tracił, jakiekolwiek rozeznanie w sytuacji, przygotowywanie planów kontrataku ustąpiło miejsca chęci jak najszybszego zakończenia całej sytuacji. Nawet za cenę czyjegoś życia. Musiał, choć bardzo niechętnie przyznać: byli po prostu lepsi.
Dźwięk wystrzału przywrócił mu trzeźwe spojrzenie na sytuację. Zmobilizował całe pozostałe w nim siły do odparcia ewentualnego ataku. Był przekonany, że napastnicy postanowili wyeliminować resztę grupy. Czekał w skupieniu, ale cios nie nadszedł - obcy, najzwyczajniej w świecie go... zlekceważyli. To Patsy'emu się nie spodobało, ani trochę. On-postrach dzielnicy, ON- przyszłość organizacji, ON - ten, który zlikwidował klika ważnych figur, ON - potraktowany jak siedmioletnie dziecko.
-Do zobaczenia lachociągu - rzucił za odchodzącymi napastnikami -
Jeszcze się spotkamy - obiecał sobie w myślach.
Następnie zwrócił się w stronę Roberta i Hendricka - zwołajcie wszystkich na zebranie do Pubu. Skurwysyny wypowiedziały nam wojnę. - Podszedł w stronę drzwi i wychodząc z przychodni dodał
-Pora na nasz ruch.
[Pub]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Patsy dnia Pon 12:59, 01 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Pon 13:22, 01 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Działania Cornwella nie przyniosły skutku od razu. Jakby wyspa się z nim droczyła, jakby ignorowała go z wściekłością. Nie na długo. Zaraz po wyjściu Patsy'ego w przychodni zrobiło się chłodniej. Lodowaty powiew zbliżał się do egzorcysty, by w końcu przyjąć za jego plecami kobiecą postać. Nie była to żadna z widzianych wcześniej kobiet, nikt kto przybył na wyspę. Alma była wystarczająco silna na przybranie swojej własnej formy - jasnowłosej kobiety o bladej cerze. Szarozłote pukle spływały po jej plecach na długą tunikę, przypominającą greckie togi. Biblia i różaniec zostały wyrwane z dłoni Cornwella.
- Myślisz, że gdyby wasze śmieszne rytuały działały to byłaby teraz tutaj? - powiedziała z pozoru spokojnie. - Że zostałabym zapieczętowana na wyspie? - położyła lodowate dłonie na ramionach księdza. I wypowiedziała kolejne zdania. Tym razem przesiąknięte goryczą i żalem. Ale jeszcze bardziej wściekłe. - Dlaczego żaden z was nie okazał się wystarczająco silny? Dlaczego musiałam umierać samotnie przez lata? - zacisnęła palce, przez ramiona mężczyzny przeszedł silny ból. - Teraz... Teraz wszyscy zapłacicie za swoje okrucieństwo. Powoli. Tak, jak ja płaciłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Hendrick Cornwell
|
Wysłany:
Pon 23:17, 01 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 65 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
- Nie potrzebuję żadnych symboli demonie, aby udowodnić Ci jak silną jest ma wiara w boskie działanie.
Odeślę Cię tam gdzie twoje miejsce, z Boską wolą pomogę Ci znaleźć spokój i odpoczynek.
Cornwell powoli odwrócił się w stronę bytu, przyglądając się mu ze stoickim spokojem, nawet wtedy, gdy położył mu na ramieniu swoje niematerialne ręce, wydające się być realnymi. Pojmowanie rzeczywistości w sposób namacalny przestało mieć dla Hanka sens - jak zawsze, gdy dochodziło do egzorcyzmów w których brał udział.
- Nie pozwoliłaś sobie pomóc kobieto - postanowił odstąpić od standardowego egzorcyzmu, odczuł to mocno, gdy jego ramiona przeszył mocny ból, gdy lodowate palce zjawy zacisnęły się na jego ciele - czuję to, czuję twoją furię i to ona sprawia mi ból. Kimkolwiek jesteś duchu, to co przeżywasz przez te wszystkie długie lata może się skończyć. Pragniesz niszczącej zemsty za poniesione krzywdy, zemsty na niewinnych ludziach, którymi się karmisz. Tak jak nakarmiłaś się Judy Walker. Oni nie są winni. Pozwól sobie pomóc, a wspólnie przeprawimy Cię w miejsce, gdzie zaznasz spokoju.
Hank z wysiłkiem podniósł swoje dłonie kładąc je na lodowatych dłoniach kobiety. Fizyczny kontakt z duchem nie należał do najprzyjemniejszych, ba! Nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Nigdy się bowiem nie zdarzyło, aby duch stawiał tak silny opór egzorcyzmom. Do tej pory pozostawał pod opieką Boga, gwarantującą mu opiekę przed fizyczną i psychiczną krzywdą od strony złych bytów. Teraz... teraz czuł że ma do czynienia z czymś znacznie głębszym niż chrześcijaństwo. Miał do czynienia z obrzędami, które wykraczały poza granicę możliwości jego i jego ogólnie pojmowanej wiary. Uciekały się do czegoś, co Kościół dawno temu odrzucił, do tabu którego Cornwell miał okazję tylko zaledwie liznąć. Zacisnął mocniej swoje palce na dłoniach kobiety, przyjmując kolejną, ostrzejszą dawkę bólu. Jego twarz wykrzywiła się na chwilę z bólu, jednakże nie syknął, nie wydał z siebie dźwięku. Gdy odzyskał możliwość mowy, spojrzał w oczy kobiecie, wyczuwając że swoją uwagę skupiła także w innym miejscu, jakby spotkanie w swej prawdziwej postaci znacznie ją męczyło. Potrzebowała baterii.
- Duchu, w imię Świętej Trójcy nakazuję Ci ujawnić swe imię i winy, za które zostałaś skazana na piekło na tej ziemi, a Ciebie Ojcze Wszechmocny, proszę o łaskę i odpuszczenie win kobiecie, która ściągnęła na siebie swym postępowaniem tę okrutną karę. Jestem tylko narzędziem w twoich rękach Panie, spójrz na mnie i tę kobietę swym miłościwym wzrokiem i pomóż jej znaleźć spokój poprzez wybaczenie win, jakich doznała za życia. Raz jeszcze zjawo, w imię Świętej Trójcy nakazuję Ci ujawnić swe pełne imię i grzechy, za które skazano Cię na potępienie.
Wszystko to co mówił, było po łacinie. Tylko lata praktyki z tym językiem pozwoliłyby zrozumieć słuchaczom co tak płynnie wymawiał. Starał się przekazać poprzez dotyk swój spokój duchowi, stonować jego wściekłość swoją harmonią. Dotarło do niego, że z czymkolwiek miał do czynienia, nie będzie z tym łatwo wygrać. A wydawało się mu, że to jest zbyt mocne nawet jak na demona. A z tym, do tej pory miał tylko raz styczność i tego miał nigdy nie zapomnieć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Wto 10:13, 02 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Najpierw się zaśmiała. Donośnie, gardłowo. Śmiechem pełnym pogardy. Śmiechem, który ugrzązł w gardle, gdy egzorcysta złapał Almę za ręce. Zdrętwiała, jakby narzucono na nią krępujące łańcuchy. To ograniczenie wystarczyło, by rozwścieczyć Ducha Wyspy. Niewidzialna energia rozwiała białą szatę i jasne włosy, na ścianach zaczął osadzać się szron. Co prawda nie mogła się ruszyć, ale milczała zacięcie.
I wtedy... właśnie dokładnie w tym momencie, ciała Raya i Mileswortha zostały odnalezione przez dwie osoby, a Alma... Alma nakarmiła się ich strachem, przerażeniem. Nakarmiła się każdą jedną negatywną emocją. To pozwoliło na wyswobodzenie się z uścisku.
- Spróbuj tego jeszcze raz, a nawet Twój fałszywy Bóg ci nie pomoże. - warknęła, gdy jej postać już prawie całkowicie rozwiała się w ciemny dym, który przeniknął przez ściany. A mimo wszystko Cornwell nie mógł mieć wątpliwości - Alma wyraźnie się zmęczyła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Eric Borovsky
|
Wysłany:
Śro 21:47, 03 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 04 Lis 2010
Posty: 123 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wystrzał zlał się z błyskawicą bólu, przeszywającą kolano Erica. W ułamku sekundy, wyjącym z bólu umysłem zrozumiał, że Coffman nie zamierzał go zabić od razu, ale bawić się w zadawanie cierpienia. Napastnik coś jeszcze mówił, wystrzelił nawet ponownie, ale lekarz niewiele słyszał, zajęty samym sobą. Po chwili usłyszał krzyk i zrozumiał, że to on sam krzyczy. Pierwszy, ostry ból ustąpił, zastąpiony rozlewającą się powoli, mdlącą falą tępego, głuchego bólu. Eric stęknął, odważywszy się zerknąć na swoje kolano. Nie wyglądało dobrze. Zresztą, kiedy postrzały wyglądały dobrze? Przyłapał się na chłodnej analizie wyglądu rany. Z jednej strony cierpiał i był wściekły na Coffmana, z drugiej - jako lekarz - Eric miał szczerą nadzieję, że uda mu się poskładać kość do kupy i że kula nie uszkodziła więzadeł ani stawu.
Ktoś pojawił się obok niego. Uniósł głowę i zobaczył pochylającego się nad nim Roberta. Zacisnął zęby i oparł się na podanym ramieniu, wstając powoli, a następnie, powłócząc ranną nogą i zostawiając ślady krwi na podłodze.
- Uważaj na swój bark - zdołał tylko wysyczeć, nim doczłapali się do leżanki. Opadł na nią i zamknął oczy. Nie miał siły nawet opatrzyć nogi.
Przynajmniej Claude udało się uciec... Ciekawe, czy będzie bezpieczna...
- Co z tym skurwysynem i z tą wariatką? Są tu jeszcze? - wychrypiał i podniósł się, opierając się na łokciach. Zrobili coś jeszcze komuś?
Poruszona rana odpowiedziała promieniującym bólem i Eric aż stęknął.
- Podaj mi proszę... - chwilę szamotał się z kieszenią fartucha, po czym wyciągnął z niej klucz i wskazał nim na szafkę z lekami - Strzykawkę. I coś mocnego. Może być morfina.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Hendrick Cornwell
|
Wysłany:
Śro 22:04, 03 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 65 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Proces tonowania rozbuchanej nienawiści ducha działał w obie strony. W momencie kiedy kobieta wyrwała się z spod jego dłoni (w których swoją drogą nie widział nic specjalnego, gdy rzucił im spojrzeniem) i rozmyła w dym wnikający w ściany - To dość nietypowe - Hank poczuł się wręcz beznadziejnie wyzuty z sił. Było to uczucie porównywalne z szokiem termicznym, jakiego doznaje się wchodząc do zbyt zimnej wody będąc cały dzień na słońcu. Cornwell dopiero po chwili złapał głębszy oddech, powoli analizując wszystko to, co stało się przed pojawieniem zjawy. Napastnicy wyszli, Patsy zniknął, Eric jęczał w łazience przy czym słyszał też wewnątrz głos Roberta. Claude prawdopodobnie uciekła... zostało ich troje, a na ścianach i oknach pojawił się szron, który pomimo wysokiej temperatury nie znikał tak naturalnie jak powinien był to robić.
Dziękuję Ci Panie za Twą opiekę nade mną i tymi ludźmi.
Hank powoli odwrócił się i ruszył w stronę ciśniętej w kąt Biblii i różańca, schylenie się po nie przyprawiło go o ostry ból w plecach, wywołujący nieprzyjemny grymas twarzy. Chłód i ból jakiego doznał miał zły wpływ na początki jego reumatyzmu, na tyle zły, że był w stanie przewidzieć jak będą wyglądać najbliższe jego dni. Otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do środka przyjemne ciepło. Z uśmiechem na ustach zauważył, że atmosfera i temperatura szybciej zaczęła wracać do normy, odłożył więc prędko swoje rzeczy do podręcznego bagażu, natrafiając wewnątrz na malutki notes.
Później. Teraz nie mam na to czasu.
Lekko kuśtykając udał się za szlakiem z krwi, pozostawionym na korytarzu.
- Potrzebujecie pomocy?
Rzucił na wejściu, kierując swoje słowa do Roberta. Ze zdziwieniem zarejestrował, że wciąż z jego ust uchodziła para, wyrzucana w powietrze z każdym słowem. Dawno zapomniał już, że jego twarz zdobi smuga zaschniętej krwi i rozcięcie, które pozostawi po sobie bliznę w przyszłości. Hendrick Cornwell miał na głowie inne sprawy, z pewnością wykraczające poza tak przyziemne sprawy jak wygląd.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Robert
|
Wysłany:
Śro 23:34, 03 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 326 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt
|
- Mój bark w tej chwili nie potrzebuje pomocy - powiedział kładąc Erica na łóżku w najbliższej sali. - W przeciwieństwie do twojej nogi.
Jest tu jeszcze ten ksiądz, Hendrick. Nie mogę działać przy nim.
- Nie, reszta jest cała i zdrowa. Wzięli Jenefer, ale Patsy i Claude zorganizują pogoń - próbował uspokoić doktora, by po chwili wziąć od niego kluczyk do szafki. - Spokojnie, wezmę strzykawkę i ci pomogę. A ty się lepiej nie ruszaj stąd.
Podszedł do szafki z lekami i w tym momencie poczuł chłód. Znajomy chłód. Powoli odwrócił wzrok w stronę korytarza, z którego dochodził. Po chwili, która wydawała się jednak wiecznością chłód ustąpił. Lekko dygocząc Robert przekręcił kluczyk i otworzył szafkę. Pełną leków, których 75% nie znał. Po chwili przeglądania oczami wyjął morfinę, wziął strzykawkę i odwrócił się do Erica.
W tym momencie pojawił się Hank. Wyglądał źle, ale wcale nie przez ranę na twarzy. Wyglądał jakby wciąż czuł ten chłód, który był jeszcze chwilę temu. Co ty robisz człowieku? - już chciał wykrzyknąć, ale opamiętał się. Spokojnie, są teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.
- Nie dzięki, poradzę sobie - powiedział do Hendricka. - Trzymaj - zwrócił się po chwili do doktora podając mu strzykawkę z morfiną. - Zaraz wezmę się za opatrzenie rany. Ale lepiej, żebyś przy tym mnie pilnował.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Hendrick Cornwell
|
Wysłany:
Czw 9:06, 04 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 65 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Hendrick jasno zrozumiał przekaz Roberta. Wtaszczył się jednak do środka ze swoim bagażem i ułożył go w kącie, tak, aby nikomu nie przeszkadzał. Z bólem zmusił swoje plecy do posłuszeństwa, siadając na drugiej przeciwległej Ericowi leżance. Rzucił spojrzeniem w stronę roztrzaskanego kolana i zaczął szczerze współczuć jego posiadaczowi.
- Przydałby się drugi doktor. Jest tu jakiś oprócz Ciebie?
Hendrick doskonale wiedział że jest tutaj drugi doktor, konkretnie mówiąc doktorka. Problem istniał jednak w tym, że musiał natychmiast porozmawiać z Ericiem na osobności. Obecność Roberta mocno mu w tym przeszkadzała.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Hendrick Cornwell dnia Czw 9:09, 04 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Eric Borovsky
|
Wysłany:
Czw 12:55, 04 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 04 Lis 2010
Posty: 123 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Zerknął na wchodzącego Hanka, ale w tym momencie bardziej interesowała go podawana przez Roberta fioka i strzykawka. Wbił igłę w gumowy kapsel fiolki i nabrał 2 centymetry roztworu. Zawahał się, po czym dobrał jeszcze dwa. Nie przejmując się odkażaniem, z rozmachem wbił igłę strzykawki bezpośrednio przez spodnie, w udo rannej nogi, po czym wcisnął do oporu tłoczek strzykawki i opadł na leżankę czekając, aż morfina dotrze do receptorów i do mózgu.
- Zostaw to kolano. Za dwie minuty sam się nim zajmę. Muszę je obejrzeć dokładnie... - To moje kolano i będę z nim robił co zechcę. To nic, że krew leci z niego jak z mokrej gąbki. Nie byłbym sobą, gdybym nie obejrzał go od środka.
Pytanie o drugiego lekarza zmusiło go otwarcia oczu. Spojrzał na Hanka przelotnie starając się nie okazywać zdziwienia jego obecnością na Wyspie. Wiedział, że potrzebna jest rozmowa w cztery oczy, ale Robert najwyraźniej nie zamierzał się wycofać.
- Był lekarz. A w zasadzie lekarka. Ale od jakiegoś czasu jest nieuchwytna. Obawiam się, że będę musiał sam ze sobą zrobić porządek.
Morfina zaczynała działać. Ból zastępowało przyjemne ciepło, lekarza ogarnęło lekkie odrętwienie, a lek wprowadził go w dobry nastrój. Zastanawiał się chwile, jak spotkanie z napastnikami zniósł Ray. On też z pewnością chętnie rozmówiłby się z Cornwellem. A był sposób, żeby go tutaj ściągnąć... i pozbyć się jednocześnie Roberta.
- Robercie - odezwał się. - Pytałeś mnie jakiś czas temu o tą teczkę. Jeśli miałbym zgadywać, to w naszej osadzie jest jedna osoba, która lubi wsadzać łapy w nie swoje sprawy i rządzić wszystkimi wokół... Jeśli miałbym zgadywać, kto ją zabrał z przychodni, obstawiałbym Raya. I sądzę, że poszukiwania można zacząć u niego w domu. Ja niestety odpadam... - wymownie skinął na swoją nogę. - Choć chętnie zrobiłbym w jego domu małe przeszukanie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Eric Borovsky dnia Czw 12:58, 04 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Robert
|
Wysłany:
Czw 13:10, 04 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 326 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt
|
Szybkie wbicie strzykawki zaskoczyło Roberta. Eric nawet nie podciągnął nogawki. Mężczyzna przez chwilę stał nad doktorem z lekko otwartymi ustami, ale po naprawdę krótkiej chwili powrócił do logicznego myślenia
- Na pewno będziesz w stanie sam wszystko zrobić? Ciężko będzie spojrzeć dobrze na kolano, możesz mieć problem z wyjęciem kuli... - zaczął mówić, ale przerwał gdy Eric wspomniał nagle o teczce.
Ta wiadomość go zaskoczyła. Nie spodziewał się, że Eric zacznie tak po prostu mówić o tym. Coś mu się ciągle w tym nie podobało, w sposobie, w jakim lekarz mu o tym powiedział, ale był zmuszony mu uwierzyć.
- Hmh, jeśli tak mówisz... Dobra, pójdę tam sprawdzić i zostawię cię z Harr... Ekhm, Henr... Handrickiem, tak?
Po dosłownie chwili klamka drzwi do przychodni otworzyła się już chyba po raz dziesiąty w przeciągu ostatniej godziny. Robert wyszedł z niej i skierował się w stronę domku, w którym mieszka Ray. Wychodząc, schował do kieszeni pewien klucz...
[domek Raya]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Hendrick Cornwell
|
Wysłany:
Czw 22:39, 04 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 65 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
- Hank. Po prostu Hank.
Posłał Robertowi przyjazne i zmęczone spojrzenie, ręką szperając po leżance w poszukiwaniach koca. Gdy rąbek znalazł się w zasięgu jego palców, Cornwell złapał go i mocno pociągnął, starając się nie robić przy tym zbyt gwałtownych ruchów. Otulił się szczelnie materiałem (zwłaszcza plecy) i spojrzał w kierunku Erica, tuż po tym jak Robert wyszedł szukać jakiejś teczki, na której widocznie bardzo mu zależało.
- Jak bardzo uszkodził Cię ten Joshua Coffman?
Hank podniósł swoje dłonie i zakrył nimi miejsca na ramionach, gdzie ciągle odczuwał jeszcze ból i chłód. Nie musiał się domyślać, dlaczego akurat dwa te miejsca dają się mu najbardziej we znaki. Postanowił je z premedytacją zignorować. Niemal od razu poczuł się lepiej.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy Ericu, a będziesz, to mów. Zajmijmy się priorytetami, rozmowę na tematy ważne, powinny poczekać. Zbyt mocno na to krwawisz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Eric Borovsky
|
Wysłany:
Pią 9:35, 12 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 04 Lis 2010
Posty: 123 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Był wściekły na siebie, że tak się wmanewrował. Na własne życzenie w sumie. Może, gdyby był bardziej potulny i nie warczał na napastników... To bym zarobił kulkę w łeb, nie w kolano. I może wszyscy pozostali również. Może właśnie uratowałem im życie. Prychnięciem odpowiedział swoim myślom. Durny heroizm. Po co ci to? Przecież oni wszyscy tu są tylko po to, by... Podniósł wzrok na Hanka i przyjrzał mu się.
- Zrobili ci coś? Kiepsko wyglądasz - rzucił.
Morfina krążyła w jego żyłach, dając przyjemne uczucie odrętwienia i odprężenia. Kolano bolało diabelnie, ale dzięki narkotykowi mógł się od tego bólu odizolować. Zdawał sobie z niego sprawę tak samo, jak z faktu, że znajduje się na łóżku w przychodni, ale ból nie miał na niego wpływu. Usiadł na leżance, sięgnął i przysunął do siebie stolik z zestawem pierwszej pomocy. Nożyczki, rozcięcie nogawki i pozwolenie, by odcięta część zsunęła się na kostkę. Opaska uciskowa, by powstrzymać krwawienie. Gaza. Woda utleniona. Gaza. zajrzenie w głąb rany. Uch...
- Skurwysyn przestrzelił mi kolano - skomentował głośno. - Zabiję go, jak go spotkam raz jeszcze.
Wyraźnie widział kość rzepki, uszkodzone więzadła i roztrzaskane odłamki mogące pochodzić jedynie z uszkodzonej główki kości piszczelowej. Zalała go fala wściekłości. Na siebie, ale i na Coffmana, który okaleczył Erica do końca życia. Nie miał siły walczyć teraz z raną. Powinien ją oczyścić, wydłubać luźne elementy, zabezpieczyć kość i pozszywać wszystko do kupy. Nigdy nie sądziłem, że będę przeprowadzał takie zabiegi sam na sobie...
Opadł znów na łóżko i spojrzał raz jeszcze na Hanka.
- Nie sądziłem, że Fred wyśle jeszcze kogoś na wyspę. Zwłaszcza ciebie. Myślisz, że jest aż tak źle? Czy może już czas zacząć działać?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Hendrick Cornwell
|
Wysłany:
Pią 11:46, 12 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 29 Cze 2011
Posty: 65 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Hank siedział skulony na leżance, czerpiąc przyjemność z grzejącego powoli koca. Bardziej jednak interesowało go kolano Erica, które nie wyglądało raczej dobrze. Powoli wyprostował plecy i zsunął się z leżanki, podchodząc bliżej do doktora.
- Fred to chory umysłowo fanatyk. Niebezpiecznie inteligentne monstrum, które chce informacji. Przysłał mnie tu abym sprawdził stopień rozbudzenia wyspy, miałem ją sprowokować do manifestacji i wracać do Nowego Yorku a potem do siedziby i zrobić sprawozdanie. Fred nie przewidział, że sprawy zaszły tak daleko jak zaszły. Wyspa na przywitanie rozniosła gałęziami kokpit i zabiła pilota, samolot rozpadł się i nie jest zdolny wznieść się w powietrze. Andy miał rozładować z leków i zapasów żywności ładownię i mieliśmy odlecieć. Teraz jest to niemożliwe. Dlatego się tutaj pojawiłem, a nie gdziekolwiek indziej.
Hank zasępił się na chwilę.
- Ja myślę, że on nie ma zamiaru stąd nikogo zabierać, Eric. Więc jeśli masz pomysł w jaki sposób mam zacząć działać, to wal bez obaw. Im dłużej Ona ma nas w swojej opiece, tym jest silniejsza.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Game Master Game Master
|
Wysłany:
Nie 10:28, 14 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 1812 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Mrok zaczął ogarniać obie wyspy. Wieczór nie „nadchodził”. Wieczór pożerał i pochłaniał. Brak słońca nie obniżył temperatury. Noc przynosiła ze sobą duchotę i parne powietrze. Trudno było to wytrzymać. Zwłaszcza Ericowi, którego dodatkowo wykańczał ból. Mimo wszystko zdołał - w miarę możliwości i za namową Hanka - zoperować sobie kolano, a potem zostało już tylko nafaszerowanie się morfiną i sen.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|