|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lynette
|
Wysłany:
Pią 22:36, 12 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 428 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
ZAWIESZKA PIERWSZA - SŁONIK
Uganda, rok 2009
- Matoke! Świeże matoke – krzyczał sprzedawca głośno zachwalając swój towar – specjalnie dla panienki wybiorę najładniejsze.
Lynn zatrzymała się przy stoisku i pokiwała przecząco głową, posyłając sprzedawcy przepraszający uśmiech. Ten jednak już nawet na nią nie patrzył w poszukiwaniu nowego klienta.
- Nie chce panienka bananów – obok niej pojawił się Kofi przedrzeźniając sprzedawcę. W ręku trzymał butelkę miejscowego piwa, które jak nic, co było dziewczynie znane gasiło pragnienie. Był denerwująco radosny i wypoczęty. Lynette nie pozostało, więc nic innego, jak klepnąć go otwartą dłonią w tył głowy, aby choć na chwilę zmazać z jego twarzy głupkowaty uśmieszek, a przy okazji odwrócić jego uwagę od półnagich, ciemnoskórych dziewczyn ćwiczących taniec ku uciesze tłumku gapiów.
- Widzę, że nasza małpia królowa dzisiaj nie w humorze – pozwolił sobie na jeszcze jeden docinek i nie czekając na ripostę i cały czas się śmiejąc odszedł w kierunku straganu z materiałami. Chociaż częstotliwość, z jaką się kłócili wprawiała cały instytut w zdumienie, Lynn i Kofi byli najlepszymi przyjaciółmi. Wymianę zdań między sobą traktowali jak swoistego rodzaju wyścig i świetną zabawę. 25-letni Ugandczyk był jedyną osobą, przy której dziewczyna czuła się w pełni swobodnie.
Lynette zdjęła kapelusz i powachlowała się licząc na choćby minimalne ochłodzenie. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo upalny i kobieta przeklinała teraz chwilę, w której dała się przekonać koledze do wycieczki na targ. W tym czasie mogłaby przeprowadzić z Daisy kilka testów.
- Kupi pani pocztówkę – dziecięcy głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Co – zapytała głupio, odwracając się. Zobaczyła przed sobą kilkunastoletniego chłopca, w podartych ubraniach szczerzącego do niej białe jak mleko zęby.
- Kupi pani pocztówkę – ponowił pytanie, wyciągając do niej pliczek z własnoręcznie wykonanymi obrazkami.
- Pokaż, co tam masz – powiedziała biorąc z jego dłoni kartki – Nie za dobre – uśmiechnęła się. Prawdę mówiąc były po prostu okropne. Prawdopodobnie dziecko w przedszkolu po narysowaniu takich nie zostałoby pochwalone przez opiekunkę.
Jeśli ktoś to kupi, to jestem pod wrażeniem.
- Proszę, zbieram na zeszyty – zaskomlał cicho chłopak, wiedząc, ze błagalny ton działa na turystów – dla siebie i dla brata – wskazał stojącego kilka metrów dalej i wpatrującego się w nią z otwartą buzią małego chłopca.
- Mam nadzieje, ze nie będziesz uczył się rysunku – powiedziała oddając mu pocztówki – nie kupię byle czego kolego.
- A może chce pani bransoletkę? – nastolatek po chwili namysłu złapała się jak deski ratunkowej ostatniej szansy na handel. Chwile pogrzebał w kieszeni, po czym wyjął z niej wykonaną z drewnianych pałeczek błyskotkę.
- Sam ją zrobiłem – powiedział z dumą – dla mojej dziewczyny. Tyle, ze z tego nic nie wyszło. No wie pani… Jej rodzice mają dla niej kogoś innego. Mniejsza z tym – wzruszył ramionami – dziewczyny nie ma a bransoletka jest.
Ozdoba nie należała do najpiękniejszych i Lynette zwątpiła, czy spod palców chłopca kiedykolwiek wyjdzie coś, co nazwać będzie można dziełem sztuki.
Lub co można by chociaż nazwać ładnym.
- Tutaj jest miejsce na różne zawieszki – zademonstrował widząc wahania potencjalnego kupca – wystarczy odgiąć oczko. O tak… widzi pani? I można tu przymocować różne zawieszki.
Lynn popatrzyła chwilę na bransoletkę, po czym uśmiechnęła się ciepło.
- Dobra wygrażałeś, biorę ją – powiedziała wyciągając z kieszeni pieniądze i odliczając banknoty dla chłopca.
- Aż tyle – oczy nastolatka zrobiły się wielkie jak spodki, gdy przeliczył pieniądze - Dzięki – uśmiechnął się tym razem szczerze i szeroko – Jak pani chce to ja pani zrobię te zawieszki – ciągnął, chcąc kontynuować tak dobrze rozpoczętą współpracę.
- Dzięki, już wiem, co na niej przymocuję, a teraz pozwólcie, ze was opuszczę chłopcy – ukłoniła się teatralnym gestem i odwróciła na pięcie.
- Niech pani poczeka – zawołał za nią sprzedawca – to dla pani w prezencie. Niech będzie pierwsza na bransoletce – wcisnął jej w dłoń mały przedmiot, wziął brata za rękę i pobiegł do domu pochwalić się udanym dniem.
- Dzięki, powodzenia w szkole – krzyknęła jeszcze za nimi Lynn.
Otworzyła dłoń i zobaczyła na niej małego, drewnianego słonika z drewnianą trąbą.
- No, no, jeśli to ty to zrobiłeś, to jednak nie doceniłam twojego kunsztu artystycznego – powiedziała pod nosem Lynette podziwiając szczegóły i dokładność wykonania. Zastanawiała się, czy nie miał to być faktyczny prezent dla dziewczyny od zakochanego chłopca.
- Zostawić cię na chwilę i już dasz sobie wcisnąć jakiś bubel – Kofi, który jak zwykle pojawił się bezszelestnie zabrał jej z dłoni zakupy – i na pewno przepłaciłaś, głuptasie.
- Nie obrażaj mojej bransoletki – odebrała mu swoją własność – teraz ona i ja stanowimy jedność i ostrzegam, ze jestem na jej punkcie bardzo przeczulona.
- Jasne, jasne – Ugandczyk podniósł ręce do góry w obronnym geście – Robi się późno. Chodź wracamy do twoich małpek.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lynette dnia Pią 22:36, 12 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
|
Carmen Hierro
|
Wysłany:
Sob 0:37, 13 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2010
Posty: 303 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Lynn, dzieciak chciał, dobrze a Ty mu kasy na zeszyty żydziłaś nie dobra Ty!
Jak mogłaś?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Pią 22:04, 19 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Retro spokojne stonowane, ale bardzo mi się podoba.
Styl: no tutaj zasłużone 6/6
Język: Dość ciekawy 5/6
Klimat: no tutaj zdecydowanie mistrzostwo. Zadbanie o realia, o niuanse. W sumie to czyta się to jak reportaż z Afryki. 6/6
Długość: 5/6.
Średnia: 5,5
Przyznaję
720 XP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Lynette
|
Wysłany:
Śro 17:56, 31 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 428 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
ZAWIESZKA DRUGA - KSIĘŻYC
Nowy Jork, wrzesień 2001
- Kochanie, nie mieli tego twojego jogurtu – Tom swoim zwyczajem głośno zatrzasnął drzwi wejściowe i rzucił torbę na środek przedpokoju. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wszedł do kuchni, gdzie zobaczył siedzącą przy stole Lynette ze słuchawką telefonu przy uchu. Już otworzył buzię chcąc skomentować tę sytuację, ale kobieta ruchem dłoni nakazała mu milczenie. Posłusznie usiadł naprzeciwko i w milczeniu zajął się przeglądaniem przyniesionej ze sobą gazety.
- Nie mogę się do niej dodzwonić – Lynn ze złością odłożyła telefon na blat i spojrzała z wyrzutem na Toma, jakby to on był winny temu stanowi rzeczy – Miałyśmy się spotkać dziś wieczorem i obgadać kwestię prezentu, dla rodziców.
- Więc, w czym problem kotku – spytał odrywając wzrok od artykułu o kolejnej piosenkarce, która postanowiła poprawić Matkę Naturę i w nowym show telewizyjnym chce opowiedzieć o operacji powiększenia biustu –spotkacie się wieczorem i wszystko ustalicie. Tylko nie wypij za dużo – uśmiechnął się zawadiacko – albo pij, będę mógł cię wykorzystać.
Roześmiała się i cmoknęła Toma w policzek.
- Nie tym razem asie – odpowiedziała, odsuwając się od niego – muszę zostać po godzinach w pracy. To znaczy nie tyle muszę, co chcę. Maleństwa Candy pojawią się dziś na świecie. Jeszcze nigdy nie widziałam porodu na żywo – mówiła rozentuzjazmowana.
- Chcesz mi powiedzieć, że właśnie mój nieodparty urok przegrał z małpim porodem? - rzucił z udawanym oburzeniem podnosząc się z krzesła. Z kubkiem kawy w ręku udał się do salonu i padł na kanapie przed telewizorem od niechcenia oglądając jeden z porannych programów o gotowaniu, a Lynette po raz kolejny wykręciła numer swojej siostry bliźniaczki – Lisy.
Ich ojciec bardzo przeżył informację, że jego dwie dziewczynki nie będą mieszkać razem. Powtarzał ciągle zbolałym głosem, że wolałby, gdyby były razem i jedna miała baczenie na drugą. Lisę również decyzja Lynn o zamieszkaniu z chłopakiem wprawiła w osłupienie. Przyzwyczaiła się, że młodsza o dwanaście minut siostra konsultowała z nią wszystkie soje poczynania, przy czym wyrażenie „konsultowała” było dużym niedopowiedzeniem. Lynette byłą cieniem Lisy, chodziła tam gdzie ona, lubiła to, co ona, zawsze jej przytakiwała i kończyła za nią zdania. Dużym sukcesem był już sam fakt, że wybrała inny kierunek studiów. Gdy więc zebrała rodzinę, aby przedstawić im Toma i napomknęła między stekiem, a sałatką, że znaleźli tanie mieszkano, gdzie będą sobie wić gniazdko Lisa zgodnie ze świętym prawem rodzeństwa zaczęła się zamartwiać, ale jednocześnie wiedziała już, że polubi chłopaka siostry, który zaczął wydobywać Lynn z jej skorupki.
- Znowu nic – z westchnieniem odłożyła telefon i wzięła się za porządkowanie porannych zakupów. Właśnie wkładała mleko do lodówki, gdy krótki krzyk Toma doszedł do kuchni.
- Lynette!
W głosie mężczyzny, było coś tak przejmującego, że dziewczyna wypuściła z ręki butelkę, która rozbiła się o podłogowe płytki, oblewając mlekiem buty Lynn.
- Cholera jasna – rzuciła idąc do pokoju z zamiarem nawrzeszczenia na sprawcę tego małego kataklizmu.
Tom stał naprzeciwko telewizora z e wzrokiem wpatrzonym w ekran i zaciśniętymi dłońmi.
Słowa krytyki zamarły kobiecie na ustach i podążyła za jego wzrokiem.
„Katastrofa World Trade Center…”, „Samolot rozbija się o wieżę World Trade Center”
Do świadomości Lynette dochodziły urywki zdań. W tej chwili odczuła autentyczną nienawiść do kobiety odczytującej z kamienną twarzą informację.
- Lisa – szepnęła, przenosząc przerażony wzrok na Toma, który spoglądał na nią zatroskany.
Praca gońca w firmie Verbinsky Inc. nie była spełnieniem marzeń Lisy, ale pieniądze na opłacenie czesnego i możliwość obcowania z największymi przedsiębiorcami w kraju i na świecie były wystarczającymi argumentami przemawiającymi za jej podjęciem.
Tom jednym susem znalazł się przy dziewczynie i poprowadził ją do fotela, po czym w poszukiwaniu pilota przekopał kanapę.
- Przełączę na informacyjny– powiedział ze ściśniętym gardłem zmieniając kanał.
-Jako pierwsi jesteśmy nieopodal miejsca tragedii – rozległ się głos czarnoskórego prezentera, który dobrze już wiedział, że nadeszła jego życiowa szansa i drugi raz taki temat może mu się nie trafić –Na miejscu panuje chaos. Nie wiadomo do końca, co było przyczyną katastrofy. Jedne n z urzędników zapewnił mnie przed chwilą, że konstrukcja wieży południowej jest niezagrożona. Pracownicy wrócili do swoich biur.
Lynette rzuciła się do kuchni.
- Gdzie ten telefon?! Gdzie jest ten cholerny telefon? – krzyczała nie próbując nawet powstrzymać cisnących się do oczu łez strachu.
- Tutaj – Tom, który przyszedł tuż po niej podał jej aparat. Gdy jednak zobaczył jak mocuje się z przyciskami nie mogąc trzęsącymi się rękami wybrać numer, wziął jej z ręki telefon i sam zadzwonił.
Popatrzyli sobie w oczy, odczytując w nich podobne uczucia.
- Proszę – szepnęła kobieta, chwytając wolną dłoń Toma - Proszę.
Sieci są przeciążone – mruknął, rzucając telefonem i z całej siły przytulając Lynn, która w wbiła zęby w jego ramię, aby nie zacząć wyć.
Stali przez chwilę w ciszy, którą mąciły tylko hałasy dochodzące ze znajdującego się w pokoju obok telewizora.
„Proszę państwa otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że w drugą wieżę uderzył samolot pasażerski. Proszę państwa mamy zamach. To nie jest katastrofa, to zamach”
Lynette wyrwała się Tomowi i rzuciła się w stronę wyjścia.
Lisie działa się krzywda. Lisa jej potrzebowała. Musi tam być.
Boże, nie pozwól, żeby jej się coś stało. Błagam, błagam.
- Poczekaj – Tom w biegu złapał dokumenty i kluczyki do samochodu.
Jechali w milczeniu. Mężczyzna kilka razy otwierał usta, aby pocieszyć dziewczynę, ale wszelkie słowa wydały mu się teraz błahe i nic ze sobą nieniosące.
- Jej nic nie jest – odezwała się Lynn, zaklinając rzeczywistość – Przecież bym to wiedziała. To moja siostra, do cholery. Wystarczy, że ma gorączkę i ja to wiem – położyła dłoń na piersi – czuję tutaj, zanim jeszcze zadzwoni do mnie, aby mi o tym powiedzieć. A teraz nie czuję nic. Nic, rozumiesz nic – rozpłakała się jeszcze bardziej.
Tom wyciągnął dłoń i ścisnął palce dziewczyny. Nic nie powiedział.
- Dalej nie pojedziemy – rzucił po kilkunastu minutach jazdy – wstrzymali ruch.
Wysiedli z samochodu i szybkim krokiem udali się w stronę niedawnego miejsca pracy Lisy.
Na ulicach płakali ludzie.
Jakaś kobieta w starszym wieku ze zmierzwionym włosami biegała od przechodnia do przechodnia pokazując wszystkim jakieś zdjęcie.
- Czy wiedział go pani – spytała łapiąc Lynette za ramię i podnosząc jej do oczu fotografię, przedstawiającą młodego mężczyznę o jasnych oczach i włosach – Mój syn. Jest tu ochroniarzem. Widziała go pani? – pytała staruszka wlepiając w dziewczynę oczy, w których czaiły się już początki przyszłego szaleństwa. Szaleństwa z rozpaczy.
- Musi pani zasięgnąć informacji u policji – Tom delikatnie, ale stanowczo odsunął kobietę od ukochanej – Proszę im dać trochę czasu – dodał jakby to było takie proste. Jakby ci wszyscy ludzie drżący o życie swoich bliskich mogli spokojnie rozejść się do domów i cierpliwie czekać na telefon.
- Oni skakali z okien – jeden z naocznych świadków zamachu zdawał relację dla dziennikarzom – Padali na ziemię jak worki. Żaden nie przeżył. Mówię panu, żaden nie miał szans. Z tak wysoka? Żartuje pan.
Tom objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, jakby chciał ją ochronić przed tymi wszystkimi głosami wokoło.
Nie wiedzieli jak długo stali wśród zmęczonego, przestraszonego tłumu. Czas zdawał się nie mieć żadnego znaczenia. Strażacy robili wszystko, co w ich mocy. Z czasem ciała wynoszone przez nich poza strefę zagrożenia, zaczęły przeważać nad ocalałymi.
Lynn patrzyła na to rozszerzonymi z przerażenia oczami.
Żywy, martwy, żywy, żywy, znów martwy i jeszcze jedne martwy.
Miała wrażenie, ze przed osunięciem się na chodnik powstrzymuje ją tylko silny uścisk Toma.
- Gdzie jest Lisa? – powtarzała, wbijając sobie paznokcie w dłonie i próbując powstrzymać rozpacz.
Tom, nawet nie próbował zaproponować jej powrotu do domu.
- Lynette! – odwrócili się jak na komendę, gdy za ich plecami rozległ się cichy okrzyk i zobaczyli przyjaciółkę z pracy Lisy, Marie. Kobieta miała umorusaną twarz, brudne dłonie, opatrunek zasłaniający pól twarzy i rękę na temblaku. Ale żyła.
Rzucili się do niej, a w ich sercach narodziła się nadzieja na pozyskanie jakichkolwiek informacji.
- Byłam na dole – powiedziała płaczliwym głosem Marie, która właśnie przeżyła najgorszy dzień swojego życia – Nic mi nie jest. Ktoś mnie popchnął w czasie ucieczki i upadłam na ziemię. Stąd te opatrunki. Byłam na dole, rozumiesz – spojrzała Lynn prosto w oczy – spóźniłam się do pracy i byłam na dole. Inaczej nie miałabym żadnych szans.
- Co z Lisą? – odważyła się zadać drżącym głosem pytanie Lynette.
- Lisa? – dziewczyna zmarszczyła czoło – Jej tu dziś nie było – powiedziała, a Lynn poczuła jak z serca spada jej ciężar, a do płuc wraca oddech - rozmawiałam z nią rano. Miała jechać z materiałami na konferencje do hotelu. Nie było jej tu.
Lynette poczuła, jak opada z niej napięcie i zaczęła się histerycznie śmiać. Nie mogła się powstrzymać. Ludzie naokoło patrzyli na nią z pogardą i niekłamaną nienawiścią.
- Oszalała – rzucił jeden z przechodniów oczekujących na wiadomość o żonie i splunął na chodnik.
- Chodźcie stąd. Marie odwiozę cię do domu – zarządził Tom spokojniejszym głosem.
Śmiech Lynn przerodził się w ciche łkanie, jednak zupełnie inne od tego, czego doświadczała do tej pory – pełne ulgi i spokoju.
- Widzisz mówiłam ci, że nic nie czułam. Nic jej nie jest. Widzisz nic jej nie jest – powiedziała wsiadając do samochodu.
*
- Dlaczego ona nadal nie odbiera – Tom odłożył słuchawkę i podszedł do stającej przy oknie Lynette, która wpatrywała się w nadchodzący zmierzch, bawiąc się zawieszonym na szyi łańcuszkiem z małym księżycem na końcu.
- Nigdy mi o nim nie opowiadałaś – powiedział Tom ,stając za nią i całując ją we włosy. Delikatnie dotknął palcem srebrnego księżyca.
- Gdy mama zachorowała cały czas jeździła do szpitala – zaczęła nie odrywając wzroku od ulicy za oknem – Wizyty te były coraz dłuższe i częstsze. Aby wynagrodzić nam swoją nieobecność zawsze przywoziła nam jakiś drobny upominek. Wtedy, tamtego dnia mama już chyba czuła, że po raz ostatni wraca do domu. Ciągle powtarzała, że nas kocha i zawsze będzie z nami. Przywiozła mojemu bratu jego pierwszą gitarę. Po jej śmierci chciał ja potem spalić. Już rozpalił ognisko, ale ojciec w ostatniej chwili go powstrzymał. Przyglądałyśmy się temu z Lisą z okna naszego pokoju. Obaj płakali. Pierwszy raz widziałam wtedy, żeby ojciec płakał. Nawet na pogrzebie mamy się trzymał. Dominic dostał gitarę, a jak z Lisą wisiorki. Ona dostała słońce, ja księżyc. Mam powiedziała, ze to oddaje nasze charaktery. Pamiętam jej słowa: „Jesteście siostrami i tak jak słońce i księżyc idealnie się uzupełniacie. Gdyby nie było jednego nie potrafilibyśmy docenić piękna drugiego. Jesteście sobie potrzebne. Pamiętajcie jednak, ze jesteście dwiema odrębnymi istotami. Jesteście różne i to jest w porządku. Pielęgnujcie to, to różnice pomiędzy słońcem im księżycem pomagają dostrzec ich piękno”
Lynn uśmiechnęła się i ściskając w dłoni zawieszkę, odwróciła się w kierunku ukochanego.
- Zazdrościłam Lisie, że to ona jest słońcem.
Dzwonek do drzwi przerwał ich rozmowę.
- Otworzę – rzucił Rom, odrywając się od dziewczyny.
- Jeśli to Lisa to powiedz jej, że ją zabiję za dzisiaj.
Tom wszedł do pokoju w towarzystwie młodego policjanta.
- Dzień dobry – ukłonił się przybysz. Lynette zmierzyła go wzrokiem i oceniła, ze chyba dopiero, co skończył szkołę policyjną – Panna Lynette Boswel? Siostra Lisy Boswel?
- Tak – dziewczyna splotła ręce na piersi – O co chodzi? Gdzie jest Lisa?
- Panno Boswel – chłopak przestąpił z nogi na nogę. To był jego pierwszy raz. Gdyby ni e to, ze starsi koledzy mieli teraz roboty po łokcie nigdy nie przyszedłby tu sam – Pani siostra nie żyje.
- Nie, pan się myli – rzuciła szybko, siadając na oparciu kanapy. Znowu zabrakło jej tlenu – Nie było jej dziś w budynku. Tom zadzwoń jeszcze raz – odwróciła się nerwowo do chłopaka.
- Panno Boswel – zaczął ponownie policjant – Lisa Boswel miała wypadek samochodowy przed hotelem „Rose’. Kobietę potraciła taksówka. Zmarła na miejscu. Znaleziono przy niej dokumenty Lisy Boswel. Dane i zdjęcie się zgadzają. Czy ktoś z państwa mógłby pojechać ze mną zidentyfikować zwłoki?
Lynette nie słyszała już ostatniego zdania. Bez świadomości osunęła się na kanapę.
Słonce zaszło.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Lynette dnia Śro 17:57, 31 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Śro 18:22, 31 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Bardzo fajnie napisane, umiejętnie WTC wprowadzone. Trochę literówek, ale tak poza tym podoba się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Śro 20:23, 31 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Nie chce mi się rozpisywać. Retro bardzo dobre, więc masz te 200 XP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|