|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Czw 11:17, 11 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
- Nie ma mowy! Rozmawialiśmy o tym, Guido. Moja odpowiedź nadal brzmi „NIE!” – krzyk Claude rozszedł się po całym piętrze.
Wybiegła z pokoju, trzaskając mocno drzwiami. To nieprawdopodobne, myślała rozgorączkowana. Co on właściwie sobie wyobraża? Że tak po prostu zrezygnuję? Że go zostawię? Najgorsze było to, że naprawdę tego chciała. Ale przecież zawsze byli nierozłączni. Od narodzin, od pierwszego zadławienia się powietrzem, od pierwszego krzyku. Łzy napłynęły jej do oczu. Własny dom rozmazał się i zniekształcił. Chciała otrzeć policzki, ale nagle wpadła na kogoś wychodzącego z kuchni. Zamrugała powiekami.
- Tato?
Starszy mężczyzna z siwiejącymi włosami przyjrzał się córce. Zmarszczył brwi, gdy zauważył załzawione oczy.
- Znowu się pokłóciliście?
- Tak. Przez ostatni tydzień tylko tak wyglądają nasze rozmowy. – zrezygnowanym ruchem wytarła rękawem policzki.
- Chodź. – ojciec objął Claude ramieniem i poprowadził ją do kuchni.
Zaparzył mocną herbatę i bez słowa wyciągnął z szafki butelkę rumu. Dziewczyna uniosła brwi z zaskoczeniem, ale po chwili uśmiechnęła się z wdzięcznością, a herbata została naładowana odrobiną alkoholu. Ojciec podał jej kubek.
- Wiesz, że Guido ma rację. – rzekł w końcu. – To nie ty kazałaś mu szaleć na motorze. Twoje poczucie winy jest nieuzasadnione. Sama na pewno to rozumiesz.
- Byliśmy tacy pełni życia. – powiedziała cicho. – Mieliśmy plany, marzenia. A teraz…
- Teraz czas, byś chociaż ty je spełniła. – przerwał jej łagodnie. – Zrezygnowałaś ze studiów w Anglii, zrezygnowałaś z Pierra, zrezygnowałaś ze wspinaczek. Może już czas z tym skończyć, co?
- Ale…
- Guido cierpi. – znów jej przerwał, tym razem ostrzej. – Boli go, że jego kochana siostrzyczka rezygnuje z życia, tylko dlatego, że on nie może już jej w nim towarzyszyć.
Kuchenny zegar nieubłaganie odmierzał czas, tykając irytująco. Oboje milczeli. Oboje bardzo dobrze wiedzieli, że nie tylko przez to w ich domu zagościło tyle poczucia winy, zatajonych emocji i uczuć, do których nikt nie miał prawa wracać.
- Byłoby o wiele łatwiej – mruknęła - gdyby...
- Byłoby. Ale to już przeszłość, jasne? – uśmiechnął się smutno. – A teraz wróć do niego i powiedz mu, że zgłosisz się do projektu, dobrze?
Skinęła głową i odsunęła na bok kubek z nietkniętą herbatą. Podniosła się z rezygnacją i bez słowa powlokła się z powrotem na górę. Nie miała już sił. Analizowanie wszystkich za i przeciw męczyło ją. Nie wiedziała, jaki wybór wywoła w niej większe wyrzuty sumienia. W końcu stanęła przed drzwiami pokoju Guido. Westchnęła i weszła. Brat był tam, gdzie go zostawiła, zanim ze złością trzasnęła drzwiami. Siedział na wózku inwalidzkim przy oknie, patrzył na ogród przed domem. W jego twarzy można było wyczytać smutek. Poczuła, jak serce łamie jej się na pół. Gdy Guido ją dostrzegł od razu się rozpromienił. Odpowiedziała mu bladym uśmiechem, podeszła wolno i uklęknęła przy wózku, opierając mu dłonie na kolanach.
- Naprawdę tego chcesz? – szepnęła.
- Tak. Chcę, żebyś była dawną sobą, zaczęła korzystać z życia, przeżyła je intensywnie.
- Ale projekt na jakiejś wyspie? – sarknęła – Nie mogłeś wpaść na coś lepszego?
Zaśmiał się w odpowiedzi, ale po chwili spoważniał.
- Słuchaj, Claude. Od wypadku zachowujesz się, jakbyś za coś pokutowała, a nawet cię przy nim nie było. Nawet mnie ostrzegałaś wielokrotnie, żebym tak nie szarżował na motorze. Minęło trzy lata. Daj sobie spokój. Ciesz się życiem, to naprawdę da mi więcej radości, niż twoja głupia asceza. Poza tym to ja... Przez moje...
- Przestań. - warknęła. Nie miała ochoty, by powracał do tej części przeszłości. Należało ją przemilczeć i udawać, że nigdy nie miała miejsca. Mimo to westchnęła. - Chciałabym takie przygody przeżywać z tobą. I z resztą Szóstki. – mruknęła, niczym mała rozkapryszona dziewczynka. – Poza tym co z Texasem i Montaną? Zdechną z tęsknoty za mną.
- Zabiorę je tutaj. A o resztę futrzaków się nie martw. Nie ty jedna pracujesz w schronisku, inni też świetnie się o nie troszczą.
Chwycił ją za ramiona i odsunął nieco od siebie, a potem podjechał do biurka i wyjął z szuflady niewielki pakunek. Wyciągnął go w jej stronę.
- Proszę. – rzucił lekko, a gdy Claude przebiła się już przez papier i dotarła do grubego notatnika, dodał. – Opisz tam wszystko, co robisz, co czujesz. Jak wrócisz, będę miał świetną lekturę.
- Odbiło ci?
- Claude, proszę cię. – roześmiał się – Po zgłoś się do projektu White Raven i weź ze sobą ten cholerny zeszyt. Zrób to dla swojego niepełnosprawnego brata.
To cios poniżej pasa, Guido, pomyślała ze złością, ale przytaknęła z uśmiechem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Sob 20:46, 24 Kwi 2010, w całości zmieniany 4 razy
|
|
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Czw 18:09, 11 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Krótko, acz treściwie. Nigdy nie byłem fanem historii obyczajowych, ale jak jest dobrze napisana, czyta się ją z przyjemnością. Ta taka jest.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Dylan Jarre Moderator
|
Wysłany:
Pią 11:08, 12 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 356 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Napisane i z głową i sprawnym piórem I bez przesady, nie tak znowu krótko.
Myślę, że nie mogę nie dać
+ 750 XP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Carmen Hierro
|
Wysłany:
Sob 12:17, 13 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2010
Posty: 303 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Bardzo fajna postać będzie z tej dziewczyny. Świetny klimat, beż zadnych udziwnień, taka najzwyklejsza historia, napisana dobrym piórem/klawą
Zasłużone XP dał Ci Dylan
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Czw 23:07, 18 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
- Guido, zaczekaj! – wysapała dziewczynka.
Zatrzymała się. Włosy miała rozczochrane od biegu po lesie, a rozciągnięte w uśmiechu usta uwydatniały zaczerwienione policzki. Chłopak odwrócił głowę i zwolnił, ale nie zatrzymał się.
- Spóźnimy się, Claude! – odkrzyknął. – A jak się spóźnimy to pałeczkę przejmą Pierre i Anette i znowu będzie nudno!
Nie odpowiedziała. Machnęła tylko ręką, dając znak, żeby biegł bez niej. Oparła dłonie o kolana, schylając się. Dyszała głośno. Włosy opadły jej na twarz. Drgnęła lekko, gdy dotknął jej ramienia. Mimo wszystko nie spodziewała się, że zawróci. W końcu bardzo mu zależało, by dziś być pomysłodawcą zabawy. Przez pół nocy wymyślali przygodę. Jej aż tak bardzo nie zależało na tym, żeby być Królem i Królową, bez żalu oddałaby miejsce innej parze. W ich paczce, w Szalonej Szóstce, i tak zawsze świetnie się bawiła.
- Hej, nie umieraj. – zaśmiał się nad jej uchem. – Damy radę. Znam skrót.
- Ten skrót? – podniosła na niego wzrok. – Tylko o nim słyszałeś! Zgubimy się i wtedy na pewno nie zdążymy.
W odpowiedzi wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Nawet nie zaprotestowała. Wiedziała, że z bratem nic jej się nie stanie. Guido skręcił nagle z udeptanej ścieżki i poprowadził ją przez gęste krzaki. Potem zbiegli do dość głębokiego wąwozu i zatrzymali się przed sporą ścianką skalną. Była lekko pochyłą, ale wyglądała na praktycznie pionową. Claude zadarła głowę do góry. To ma chyba ze trzy metry, pomyślała z przestrachem. Zanim się obejrzała chłopak już się wspinał, po chwili był już na górze.
- Guido! Mam lęk wysokości! – pisnęła.
- Nie masz. – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Skoro ja nie mam, to ty też nie.
- Mam!
- No to… - zawahał się. Udawał, że nad czymś się zastanawia. – W takim razie zobaczymy się na miejscu. Jakoś ich nakręcę, żeby na ciebie zaczekali.
I już go nie było. Dziewczynka otworzyła szeroko oczy. Nie mogła w to uwierzyć. Zostawił ja? Tak po prostu? Rozejrzała się zdezorientowana. Zupełnie nie wiedziała, z której strony przybiegli.
- Guido! Zabiję cię. – pisnęła. A gdy nie odpowiedział wrzasnęła już ze złością. – Guido! To nie jest śmieszne.
Usłyszała parsknięcie śmiechu, a zaraz potem zobaczyła jasną czuprynę brata.
- Nie? - mrugnął do niej. – Więc się nie wygłupiaj i właź.
- Ale ja…
- Dasz radę. Wiem to. – wyciągnął rękę w jej stronę.
Westchnęła. Spróbowała odgonić od siebie myśl, że może spaść, połamać się albo nawet zabić. Powoli zaczęła wspinać się po wystających skałach, uważnie szukając punktu zaczepienia. Wzrok skupiła na dłoni brata.
- Nie bój się. – dodawał jej otuchy. – Skoro ja wszedłem, to ty też wejdziesz. Nie odejdę. Zawsze będę cię wspierał. Zawsze będę ci pomagał. Więc nie myśl już nigdy, że mogę cię zostawić.
Kiedy w końcu dotarła prawie na górę, Guido chwycił ją i pociągnął do siebie. Stanęła niepewnie na szczycie.
- Jesteś w tym beznadziejna. – skrzywił się, udając, że naprawdę tak myśli. – Poproszę mamę, żeby zapisała nas na jakiś kurs. Jesteśmy bliźniętami, nie możesz być gorsza ode mnie. To byłby straszny wstyd.
Uderzyła go pięścią w ramię. Z jednej strony była zła, że zmusił ją do wspinaczki, z drugiej – wdzięczna. Roześmiała się. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że cokolwiek mogłoby ich rozdzielić.
- No, to teraz jeszcze tylko te krzaki. – wskazał na gęste zarośla i pobiegł w ich stronę. – Chodź!
Po chwili zniknął jej z oczu. Wiedział, że może sobie na to pozwolić. Claude puściła się biegiem za nim, ale nie zdołała go dogonić. Gdy wybiegła na polanę, był już przy zwalonym dębie, miejscu spotkań Szalonej Szóstki. Inni stali przed nim. Anette, klasowa jasnowłosa piękność, Pierre – wysoki piegus, wyglądający na mniej niż swoje trzynaście lat, równie pulchna, jak wredna Madeleine i nieśmiały okularnik, Timoty, który jeszcze nawet dobrze nie umiał mówić po francusku. Dziewczynka chciała krzyknąć i pomachać im, dając znać, że już jest. Ale wtedy Guido postąpił krok naprzód i uderzył Pierre’a w nos. Ten zachwiał się i przewrócił na trawę. Zamarła. Widziała, jak palce Guido kilkakrotnie prostują się i zaciskają w pięść. Bez namysłu rzuciła się sprintem w stronę grupki przyjaciół, a w minutę potem klęczała już przy zaskoczonym chłopaku, siedzącym na ziemi. Popatrzyła z wyrzutem na brata.
- Pierre powiedział, że opuszczamy kolejkę, bo ty się spóźniasz. – mruknął na swoje usprawiedliwienie, a ona wiedziała, że to nie z tego powodu uderzył przyjaciela.
- Coś ci powiem, Guido. – Anette założyła ręce na swojej jeszcze kompletnie płaskiej klatce piersiowej. Zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na Claude. – Zasady są proste. Trzy drużyny, trzy pary Króla i Królowej. W każdy piątek spotykamy się tutaj, a jedna z par planuje zabawę. Jeśli się spóźni, królewską parą zostaje następna drużyna. Może to głupie, ale przecież sam to wymyśliłeś! – spojrzała na niego zajadle i ciągnęła tyradę. – Poza tym jesteście rodzeństwem, a Król i Królowa rodzeństwem chyba być nie mogą, prawda?
- Chcą nas rozdzielić, Claude. – warknął Guido.
Dziewczyna z zaskoczeniem przerzucała wzrok po przyjaciołach. Nie rozumiała o co rozchodzi się cała awantura. Przecież zawsze trzymała się z bratem najbliżej. Anette miała wyraz twarzy, który nie pozostawiał złudzeń co do tego, jakie ma o tym wszystkim zdanie. Zerknęła pytająco na Grubą Lenę.
- Zgadzam się z Anette. – odparła. – Wszędzie łazicie razem. Wszystko robicie razem. To trochę wkurzające.
- Jesteś zazdrosna? – zakpił Guido.
- Nie ja. – odpowiedziała nadymając policzki.
- Tim? – Claude zwróciła się w stronę piegusa.
Chłopak przytaknął i zaczerwienił się po same uszy. Nie mogła w to uwierzyć.
- Przepraszam, Claude. – szepnął z silnym angielskim akcentem. – Dez… yyy… Dezintegrujecie Szóstkę.
Pierre zaczął powoli podnosić się z ziemi. Claude jeszcze nigdy nie widziała u niego tak zaciętego wyrazu twarzy. Stanął na przeciwko Guido i otarł krew spod nosa, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- Chcę być w parze z Claude.
- No co ty, stary?
Guido się cofnął. Mimo że pierwszy zadał cios, nie chciał się bić. Już i tak niepotrzebnie się uniósł, wywołując zamieszanie. Sam nie do końca wiedział dlaczego się zdenerwował bardziej niż ustawa przewiduje w takich sytuacjach.
- Myślisz, że tylko ty umiesz przywalić?
Pierre rozstawił nogi i zanim ktokolwiek zdołał zareagować, wyprowadził cios. Guido dostał pod oko, ale nie upadł. Anette przewróciła oczami, Madeleine zachichotała, Tim poprawił okulary na nosie, a Claude podniosła dłonie do ust. Jej brat mierzył się przez chwilę spojrzeniami z przeciwnikiem. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu roześmiał się głośno, a reszta odetchnęła z ulgą.
- No to jesteśmy kwita, Pierre. – rozmasował obolały policzek. – Ale od mojej siostry trzymaj ręce z daleka.
Atmosfera się rozluźniła, wszyscy wiedzieli, że Guido żartuje. Chłopcy podali sobie dłonie i poklepali się po ramionach. Myśleli wtedy, że ich przyjaźń będzie wieczna, że przetrwa wszystko. Ale między nimi stanęła później Claude, nawet o tym nie wiedząc.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Pią 22:55, 19 Mar 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Oceniam to wklejone po ocenie od Dylana.
Styl - brak zastrzeżeń. 6/6
Język - j/w 6/6
Klimat: Muszę przyznać, że "mój" klimat to nie jest. Ale staram się być obiektywnym więc 6/6
Długość: w sam raz. 6/6
750 XP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Sob 22:06, 24 Kwi 2010 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
17 stycznia 2004 r.
Mlasnęła, wtulając twarz w poduszkę, a to mlaśnięcie odbiło się głucho w jej głowie, jakby zamiast mózgu miała rozszalały dzwon z Notre Dame. Jęknęła bezgłośnie, nawet nie siląc się na otwieranie oczu, i usiłowała podnieść z łóżka ciało, którego wolałaby nie czuć. Bez skutku. Myślała tępo, że nigdy nie będzie w stanie dźwignąć kilkutonowych zwłok nafaszerowanych bólem, mdłościami i pragnieniem. Podjęła kolejną próbę, ale tylko zwaliła się ciężko na podłogę. Wbrew oczekiwaniom nawet tego nie poczuła. Najwyraźniej poziom cierpienia osiągnął tak wysoki poziom, że nie było nic ponad nim. Zebrała ostatnie siły, być może napędzane jeszcze wczorajszym speedem i usiadła po turecku. Uniosła ołowiane powieki. Przez chwilę widziała tylko jasną plamę, a oczy potrzebowały kilku minut, by zacząć rejestrować kształty, a później kontury. Była ubrana w to, co w nocy. Włącznie z butami i apaszką. Pokój odzwierciedlał stan dziewczyny - wyglądał niczym wypatroszone zwierzę. Każda szafka była otwarta, szuflada – odsunięta. Ciuchy walały się po podłodze i sprzętach. Książki wywalone z półek, przewrócona lampka. Pomasowała skroń. Jezu. Tylko to jedno słowo zdołała wyłapać z chaosu myśli. Nie do końca wiedziała czy ma ten sam status co „kurwa”, czy może stanowi jakąś namiastkę modlitwy. Gdzieś bardzo blisko trzasnęły drzwi, a zaraz potem rozległy się krzyki. Dziewczyna przeszła na czworakach najdłuższe dwa metry w życiu, z nieludzkim wysiłkiem otwarła drzwi. Teraz wrzaski były nie tylko głośniejsze, mogła je też zidentyfikować. A wynik tej wolnej analizy sprawił, że Claude zapewne poczułaby się podświadomie zagrożona, gdyby była w stanie odczuwać coś więcej niż kac. Przysiadła pod ścianą, opierając się o nią ramieniem. Zmarszczyła brwi, jednocześnie starając się siłą woli zmusić organizm do doprowadzenia się do porządku.
- …łeś się nią opiekować! – wrzeszczał ojciec. – A wczoraj…
- Daj spokój, nie było tak źle. – głos Guido był zachrypnięty.
- Chryste! Była naładowana narkotykami jak działo! Mogło być jeszcze gorzej?!
- Nawet nie wiesz, jaka potrafi się zachowywać twoja ukochana córeczka!
- Dość! Jeszcze jeden taki wybryk, a wyślę cię na drugi koniec Francji.
Drzwi sąsiedniego pokoju otwarły się gwałtownie, a potem zatrzasnęły tak, że dom aż poruszył się w fundamentach. Spojrzenie pana Beaumarchais padło na Claude, paląc ją ogniem pogardy, gniewu, żalu i rozczarowania. Mężczyzna dyszał ciężko, na twarzy wykwitły mu czerwone plamy, usta zaciskały się w wąską linię. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Czyżby to był dzień, w którym ojcowska miłość została doszczętnie sponiewierana? Tak bardzo, że nie miał sił robić długiej – w gruncie rzeczy bezsensownej – awantury? Bardzo chciała coś powiedzieć. Coś, co znaczyłoby o wiele więcej niż „przepraszam”, co wyraziłoby skruchę i poczucie winy. Nawet otworzyła już usta, ale ojciec pokręcił przecząco głową. Odszedł nie oglądając się za siebie. Po chwili usłyszała kolejne trzaśnięcie – tym razem drzwi frontowych. Pomyślała, że na pewno pojedzie teraz do matki do szpitala. A może nie. Ona zawsze potrafiła czytać w nim, jak w otwartej księdze. Nie chciałby jej opowiadać o zaistniałej sytuacji. Westchnęła. Myśli, chociaż nawet one sprawiały ból, zaczęły składać się w logiczne struktury. Zwiesiła głowę. Świadomość choroby matki miażdżyła ją o wiele bardziej niż skutki minionej nocy. Może dlatego to wszystko… Nie dokończyła myśli, bo padł na nią cień, a zaraz potem ktoś poderwał ją za ramię z podłogi i wprowadził do pokoju. Rzuciła Guido roztargnione spojrzenie. Wyglądał jakby nadal się nie pozbierał. Oczy miał zaszklone, a źrenice nienaturalnie duże.
- Koniec zabawy. – powiedział wolno. - Nie wyląduję w jakiejś zapyziałej szkółce o zaostrzonym rygorze tylko dlatego, że nie potrafisz się opanować!
- Sam mnie tam zabrałeś. – odparła z wyrzutem.
- Przesadziłaś. Gdybyś siebie widziała!
- W końcu byłam z tobą, prawda? Nie powinieneś mnie chronić?
- Nie rozumiesz, że nas rozdzielą?
- Przesadzasz. - klapnęła ciężko na łóżko.
Chłopak jakby stracił nad sobą panowanie, pociągnął Claude za rękę, a gdy już znów stała na nogach, nawet nie myślał, by puścić jej nadgarstek. Wodził wzrokiem po całym pokoju, jakby szukał w ten sposób jakiegoś rozwiązania. Źrenice miał nienaturalnie rozszerzone i Claude zorientowała się, że nadal jest na haju.
- Naprawdę nic nie rozumiesz, prawda? – warknął nagle. W tonie jego głosu było więcej nieokreślonej goryczy niż złości. – Nie chcę żyć gdzieś tam bez ciebie. Muszę… Muszę cię chronić, kontrolować. Kocham cię, Claude. Naprawdę tego nie rozumiesz?
- Ja też cię kocham. – patrzyła na niego zdezorientowana.
Nie rozumiała poruszenia, jakie nim targało. Podejrzewała, że to kwestia jeszcze nie do końca trzeźwego umysłu brata. Guido przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował, a pocałunek ten trudno było nazwać braterskim. Odepchnęła go gwałtownie, odskoczyła jak oparzona. Wierzch dłoni przyciskała do ust, jakby zostało na nich wypalone piekące piętno. Ale czy nie tak było w istocie? Na jej twarzy malowało się obrzydzenie i strach. Chłopak dopiero po chwili zorientował się co tak właściwie zrobił, otworzył oczy ze zdziwienia. Najwyraźniej sam w to nie wierzył. Postąpił krok w stronę Claude, ale ona cofnęła się, podnosząc w geście obronnym dłonie.
- Ja... Claude, ja...
- Przestań! - krzyknęła ochryple, głos nie chciał przedrzeć się przez krtań.
Wolnym krokiem zatoczyła łuk, stanęła w progu pokoju, a Guido nie spuszczał z niej wzroku. Zapomniała o żołądku chcącym zobaczyć światło dzienne, dzwonach rozsadzających głowę, sztywnych obolałych mięśniach. Nie potrafiła w żaden sposób zrozumieć tego, co właśnie się wydarzyło. Czuła się jak we śnie. Jak w koszmarze. Wlepiała tępe spojrzenie w Guido. „Nie!” - krzyczała raz po raz w myślach. - „Nie! Nie! NIE!” Odwróciła się na pięcie i – nie zważając na krzyki brata – zbiegła po schodach, a potem drzwi trzasnęły po raz trzeci. Chłopak opadł bezwładnie na łóżko. Klął na siebie w myślach, odurzony narkotykami i alkoholem umysł wymyślał najprzeróżniejsze wyzwiska, a rzeczywistość zmieniała barwy jak w kalejdoskopie. Drżąca ręka sięgnęła do kieszeni, a po chwili Guido szukał – z niemałym trudem – numeru do Pierre'a. Co prawda wydawało mu się, że ostatnie kłótnie o Claude ostatecznie przekreśliły ich przyjaźń, ale wiedział, że tylko do niego może zadzwonić.
Pierwszy sygnał.
Drugi...
Trzeci...
- Czego chcesz? - Guido nie odpowiedział, bał się jak cholera. - Guido, po co dzwonisz?
- Mam problem.
- Ja też. Nie jeden.
- Powiedziałem Claude... Nie, ja jej to pokazałem.
Po drugiej stronie połączenia Pierre najpierw zachłysnął się powietrzem, a potem zaczął oddychać ciężko, jakby miał mieć wylew. Guido przez chwilę pomyślał, że może to byłoby całkiem niezłe rozwiązanie, bo jak się spotkają przyjaciel z pewnością go zabije. A przynajmniej to mu obiecał, gdy usłyszał kilka miesięcy wcześniej o kłopotliwym uczuciu, jakim Guido darzył siostrę.
- Totalnie ci odpierdoliło?! - wrzasnął Pierre. - Gdzie ona teraz jest?!
- Nie wiem, wybieg... - połączenie zostało przerwane. - ...ła.
Chłopak usiadł na brzegu łóżka. „No to po wszystkim.” - pomyślał zrezygnowany. - „Spieprzyłem”. Zwiesił głowę między kolanami, usiłując zebrać myśli, co w jego stanie nie było łatwe. Było kurewsko trudne. Martwił się o siostrę, bo bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że złamał jej serce, a jej świat rozpieprzył na milion kawałków, których najprawdopodobniej nigdy nie złoży w taką całość, jaką były. Gdyby wiedział, gdzie mogłaby być już by tam biegł. Ale to Pierre znał miejsca, w których bywa Claude, gdy pokłóci się z bratem. Guido miał nadzieje, że zdąży ją odnaleźć zanim zrobi jakieś głupstwo. Z rezygnacją sięgnął ponownie po komórkę. Wybrał numer do ojca. Zanim tamten odebrał zdążył ułożyć milion kłamstw dlaczego z własnej woli chce wyjechać gdzieś z dala od rodziny.
* * *
Madleine otworzyła drzwi do domu Beaumarchais, przetoczyła swoje wielkie ciało przez próg. Była zatroskana tak bardzo, że aż nieadekwatnie do swojego upierdliwego i złośliwego charakteru. Zaraz po niej wszedł Pierre trzymający na rękach pijaną niemal do nieprzytomności Claude.
- Nie chcę wiedzieć, co się wydarzyło. - powiedział ojciec dziewczyny.
Siedział na schodach, nawet nie wstał. W jego oczach było tyle udręki, że gdyby tylko Claude kontaktowała wyczytałaby w nich kres wytrzymałości. Na barki pana Beaumarchais zdecydowanie spadło o wiele za dużo. Choroba żony, dzieci, które przejawiały niezdrową wręcz zażyłość względem siebie, ich wybryki, a teraz syn chce jak najszybciej wyjechać, a córka nafaszerowała się chyba wszystkimi możliwymi używkami. Nie tak wyobrażał sobie szczęśliwą rodzinę. I nie chciał wiedzieć dlaczego jego wyobrażenia zostały sponiewierane.
- Dobry wieczór. - wystękała Madleine, by przerwać milczenie.
Pierre tylko skinął głową, po czym skierował swoje kroki do pokoju Claude. Kiedy przechodził obok jej ojca, ten wstał i pogładził córkę po czole. Zmarszczyła nos, mrucząc do siebie coś niezrozumiale. Mężczyzna westchnął, a chłopak wszedł na górę po schodach, posapując nieco z wysiłku przy ostatnich stopniach. Nagle jedne z drzwi otworzyły się i wyjrzał zza nich Guido. Na bladej twarzy odcinały się sińce pod oczami. Wyglądał jakby dopiero niedawno całkowicie wytrzeźwiał. Z głębi pokoju wyszła Anette. Zawsze piękna, a teraz z szarą niezdrową cerą, wyblakłymi oczami, próbowała opanować nerwowe drganie kącików ust. Tylko ona z całej grupki przyjaciół chciała pocieszać Guido.
- Dzięki. - wyszeptał, łamiącym się głosem.
- Zejdź mi z oczu. - warknął w odpowiedzi Pierre.
- Jutro wieczorem mam pociąg do Calais.
- Mam nadzieję, że nie zdążysz się z nią pożegnać. - brzmiało to jak rozkaz. - Jest na tyle głupia, że jak wytrzeźwieje sama będzie miała wyrzuty sumienia. Gotowa cię zatrzymywać. A tego właśnie chcesz, prawda, popierdoleńcu?
Anette uniosła brwi w geście zdziwienia. Nigdy nie widziała przyjaciela tak wściekłego i nie sądziła, by cokolwiek mogłoby wyprowadzić z równowagi wiecznie spokojnego i rozważnego Pierra. Nawet to.
- Wyjadę, obiecuję.
- Oczywiście, że wyjedziesz. W przeciwnym razie obiję ci ten głupi ryj.
Pierre stał już przed drzwiami do pokoju Claude. Postawił ją na podłodze, podtrzymując w pasie. Nawet się cieszył, że jest w takim stanie. Jak dobrze pójdzie to o nieobecności brata zorientuje się, gdy ten będzie daleko. Wprowadził, a właściwie zawlókł, dziewczynę na łóżko. Stanął na chwilę w progu, patrząc na Guido. Mierzył go pełnym gniewu spojrzeniem. W końcu westchnął głośno. Zatrzasnął drzwi i usiadł przy Claude, która zapadła już w pijacki koszmar, marszcząc przez sen brwi.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Pią 14:15, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
|
|
|
Jacob Upper
|
Wysłany:
Nie 22:28, 25 Kwi 2010 |
|
|
Dołączył: 10 Mar 2010
Posty: 562 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Katowice
|
Niezłe retro, podoba mi się, na wizerunku Claude pojawiają się rysy Szkoda tylko , że trochę chaosu się robi w końcowych dialogach
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Robert
|
Wysłany:
Pią 21:34, 30 Kwi 2010 |
|
|
Dołączył: 06 Mar 2010
Posty: 326 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Nieporęt
|
Genialne
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Pią 14:14, 21 Maj 2010 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
24 lipca 2004
Claude wyciągnęła przed siebie dłoń, oglądając ją uważnie na tle błękitu nieba. Sielankowa i - w gruncie rzecz - kiczowata sceneria wpływała na nią nostalgicznie. Trawy szumiały targane wiatrem, świerszcze przyłączały się do tego letniego koncertu. Leżała z Pierrem na masce jego samochodu i uważała, że ta chwila mogłaby być idealna. Ale tylko „mogłaby”.
- Chyba się starzeję. – mruknęła teatralnie.
- Z pewnością. – chłopak się roześmiał.
Tak, pomyślała, zdecydowanie mogłoby być idealnie. Z tym tylko, że co chwilę przechodził ją dreszcz niepokoju. Pociąg Guido miał przyjechać za jakieś dwie godziny i to pierwsze od pół roku spotkanie napawało ją napiętym oczekiwaniem. Oczywiście dzwonili do siebie, utrzymywali kontakt mailowy, ale czy cokolwiek mogło zatrzeć powód wyjazdu Guido? Zamknęła oczy, wracając wspomnieniami do tamtego dnia. I do kolejnego, kiedy wpadła niemal w furię, dowiedziawszy się, że brat jest już w drodze na drugi koniec Francji. Czuła się jakby skacowana głowa miała jej wybuchnąć. Rzucała przedmiotami, płakała, nie mogła wybaczyć ojcu i przyjaciołom łatwości, z jaką pozwolili na wyjazd Guido. A przede wszystkim nie mogła wybaczyć bratu, który nie chciał wracać do tamtego feralnego wydarzenia, kazał jej zapomnieć, wyrzucić z pamięci. Wrzeszczała do telefonu, klęła, rozłączała się, ciskała komórką o podłogę, ryczała w poduszkę, po czym dzwoniła ponownie. Przyjaciele również do tego nie wracali, ucinając wszelkie rozmowy, milczeli niewzruszenie. Po kilku tygodniach się uspokoiła, sama zaczęła udawać, że nic się nie stało. Pierre był dla niej dużym wsparciem w tamtym okresie. Chyba nawet z pewnym zadowoleniem przyjął przebieg wypadków, bo mógł się zbliżyć do Claude, a ona – zanim zdołała się obejrzeć – uległa jego uczuciom. I całkowicie się zmieniła. Skończyło się imprezowanie, koncerty, bunty. Skończył się styl życia, jaki prowadziła z Guido. Ojciec odetchnął z ulgą, widząc jak córka wraca do formy. Claude doskonale zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę. Nigdy nie wyjawiła nikomu, że czuje się winna, że w jakiś dziwny, pokrętny sposób rozumiała brata.
A teraz, splatając dłonie z Pierrem, udając spokojną i radosną, czuła, że może nie udźwignąć spotkania na stacji. Najbardziej bała się wyszeptania słów, które tak często plątały się między myślami. Zrobię dla ciebie wszystko, tylko już mnie nie opuszczaj. Zasłoniła dłońmi oczy. Odnosiła niemiłe wrażenie powrotu koszmaru sprzed kilku miesięcy.
- Wszystko w porządku? – głos Pierre’a wyrwał ją z zamyślenia. – Mogę sam go odebrać.
- Nie. – odparła ostro.
Chłopak popatrzył na nią podejrzliwie. Znał ją wystarczająco dobrze, by zdawać sobie sprawę z jej podenerwowania. To było normalne, miała prawo. Niemniej jednak niepokoiło go nadchodzące spotkanie rodzeństwa. Kilkanaście miesięcy później, kiedy wylatywał na studia do Anglii, pomyślał, że powinien zaufać swojej intuicji, zdusić w zalążku dominację Guido nad Claude. Ale wtedy na łące nie mógł podjąć innej decyzji, jak tylko tę, że chce być zawsze po stronie panny Beaumarchais. Uśmiechnął się, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
- Jedziemy?
Odpowiedziała żywym skinieniem głowy. Mimo lęków, jakie nią targały, nie mogła się doczekać.
* * *
Na stacji kolejowej niemal dreptała w miejscu. Wyciągała szyję, wyglądając nadjeżdżającego pociągu, po czym pytała nieco drżącym głosem, która godzina i czy przypadkiem przyjazd nie jest opóźniony. Pierre śmiał się z tej jej niecierpliwości, modląc się w duchu, by wszystko wyszło naturalnie, bez incydentów. Po chwili pojawiły się też Anette, Madeleine i Timothy.
- Szóstka znów w komplecie! – krzyknęła Madleine na powitanie, wyszczerzając zęby.
- Za – Claude odpowiedziała jej uśmiechem, patrząc na zegarek. – sześć minut, Mad.
Anette odgarnęła do tyłu włosy. Claude patrzyła na nią z czymś na kształt zazdrości. Wydawało jej się, że czas działa na korzyść dziewczyny, bo z każdym tygodniem wydawała się ładniejsza. Nagle jej uwagę odwrócił komunikat informujący, na który peron podjedzie pociąg Guido. Poczuła mocne objęcie ramienia Pierre’a, a po chwili na tor wtaczał się pospieszny z Calais. Kiedy na peron zaczęli wysiadać pasażerowie, Claude stawała na palcach, by wypatrzeć w tłumie brata. W końcu go dojrzała, wyrwała się z objęć i pobiegła w stronę Guido, a za nią reszta „Szóstki”. Z szerokim uśmiechem przypadła do brata, ale zaraz cofnęła się o krok. Dojrzała w jego oczach coś, co jej się bardzo nie spodobało. Zmienił się.
- Cześć. – rzucił nieco zaczepnym tonem.
Ześlizgnął się spojrzeniem po siostrze, popatrzył gdzieś ponad jej ramieniem, zamachał zamaszyście ręką do pozostałych. Claude stała jak wryta. „Cześć”?, myślała zdziwiona i jednocześnie zła, „Cześć”?! Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, nie bardzo wiedząc, co chce zrobić – przytulić go czy uderzyć. Guido jakby tego nie zauważył. Wyminął siostrę po to tylko, by Anette mogła mu się rzucić w ramiona z cichym piskiem. Przytulił lekko Madleine, Tima poklepał po ramieniu, żartując z jego nowych okularów z grubymi oprawkami, Pierrowi uścisnął dłoń i chyba trochę za długo patrzył w oczy.
- Guido… - zaczęła niepewnie.
Nie miała pojęcia jak się zachować. Odwrócił się na dźwięk jej głosu. Przez chwilę wyglądał jak dawny on, bez tej całej agresywnej i butnej postawy, którą teraz w nim dostrzegała. Obdarował siostrę szybkim, lekkim uściskiem. W tym krótkim momencie, Claude usłyszała coś na kształt stłumionego westchnięcia. Zdrętwiała z osłupienia. Co to miało być? Jakaś gra? Tylko ona zdawała się zauważać zmianę, jaka zaszła w Guido. Uśmiechała się sztucznie, gdy inni wybuchali śmiechem, żartując i opowiadając sobie zdawkowo ostatnie pół roku.
- A gdzie masz to swoje cudo, co? – Timothy poprawił okulary wskazującym placem, jak to miał w zwyczaju.
Wszyscy popatrzyli na Guido, a ten uśmiechnął zawadiacko. Wiedział o co chodzi przyjacielowi. Yamaha YZF-R1, z dumą wymienił w myślach model, motocykl pierwsza klasa.
- Pewnie właśnie dostarczają go pod drzwi domu państwa Beaumarchais. – roześmiał się. – Mówię wam. Szybkość i adrenalina oczyszczają.
- No ładnie. – Madeleine założyła ręce na obszernych piersiach. – Wygląda na to, że masz jeszcze więcej energii.
W odpowiedzi Guido posłał przyjaciółce szeroki uśmiech, odsłaniający zęby. Claude czuła się, jakby dostała obuchem po głowie – otępiała, zdezorientowana i obolała. Nawet nie starała się udawać, że odnajduje się w zaistniałej sytuacji. Pierre ściskał jej dłoń, próbując dodać otuchy, ale to w żaden sposób pomagało. Ocknęła się, gdy byli już na parkingu. Guido zdecydował, że zabierze się z Anette, Timem i Madeleine, na co Claude skinęła tylko głową. Miała wrażenie, że nie rozumie kompletnie niczego. Pierre położył dłoń na jej ramieniu. Strzepnęła ją ze złością i wsiadła do samochodu. Milczała, zagryzając wargi. Wściekłość narastała w niej coraz bardziej. Nie zwracała uwagi na Pierre’a. Skupiała się tylko i wyłącznie na tym, co się wydarzyło.
- Kurwa! – wybuchła, uderzając prawą dłonią w drzwi.
Chłopak spojrzał na nią z niepokojem. Już dawno nie widział jej tak wzburzonej, zdenerwowanej, dającą się ponieść emocjom. Po policzkach Claude zaczęły płynąć łzy rozczarowania i żalu. Wyglądało na to, że czeka ją powolne odbudowywanie relacji z bratem, poznawanie się na nowo. Jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy ze sprzecznych i silnych emocji, manipulacji, jakie będą temu towarzyszyć. A już z pewnością nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie finału w postaci wypadku brata.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Claude Beaumarchais dnia Pią 14:17, 21 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
Patsy Moderator
|
Wysłany:
Wto 22:41, 25 Maj 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Mar 2010
Posty: 901 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Styl - Masz to 6 na 6
Język - Nie mogę się przyczepić 6/6
Klimat: Klimatyczne. Klaudetta nie dobra się robi 6/6
Długość: Ok. 6/6
2x 200 XP
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Sob 0:13, 29 Sty 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
10 września 2002 rok.
W godzinach popołudniowych szkoła wraz z placem wyglądała na opuszczoną i zapomnianą placówkę. Nieliczne uczniowskie duszyczki zmierzały do przystanków autobusowych, snując się między alejkami. Claude i Guido siedzieli na pobliskim murku, czekając na ojca. Dziewczyna kolejny raz sięgnęła po komórkę, by sprawdzić godzinę.
- Spóźnia się. - mruknęła.
- Co ty nie powiesz. - odburknął.
Nonszalancko zeskoczył z murku i sięgnął po plecak. Pod czujnym okiem siostry grzebał w nim zajadle. Mam tu burdel, jak w babskiej torebce - pomyślał krzywiąc się, ale już po chwili wyciągnął paczkę papierosów i zapalniczkę. Udawał przy tym, że wściekłe spojrzenie Claude wcale go nie rusza. Usiadł pod murkiem ze skrzyżowanymi nogami, co ukryło go trochę przed niechcianymi spojrzeniami z ulicy. Dziewczyna z zaciśniętymi ustami gapiła się, jak zapala papierosa i wydmuchuje szary dym w jej stronę. Teatralnie pomachała przed nosem dłonią.
- Tato może nadjechać w każdej chwili, idioto! - syknęła.
- Dlatego właśnie siedzisz na górze i masz szeroko otwarte oczy na drogę, jasne? - mrugnął do siostry.
- Proszę, Guido, zgaś ten cholerny papieros! Jesteśmy na terenie szkoły, nie chcę kolejnej nagany!
- Gdybyś wtedy zobaczyła nadchodzącą Guerre szybciej, to...
- Ale to ty podpalasz! - przerwała mu.
- Ale to ty podpalasz! - powtórzył, przedrzeźniając Claude z szyderstwem.
Nie wytrzymała. Machnęła bratu trampkiem przed nosem, po czym rzuciła się na niego, próbując odebrać mu papieros. Guido z łatwością (i ze śmiechem) przytrzymywał drobną dziewczynę jedną ręką, drugą zaś przytrzymywał żarzący się papieros. Szarpali się jakiś czas. Przy czym chłopak zdecydowanie dobrze się bawił, natomiast napastniczka klęła pod nosem z irytacji.
- Co tu się dzieje? - dotarł do nich zachrypnięty męski głos.
Guido momentalnie schował papieros we własnej dłoni, na co Claude zareagowała tylko szeroko otwartymi oczami. Pan Bedaux, nadużywający alkoholu nauczyciel wychowania fizycznego, stanął nad rodzeństwem na szeroko rozstawionych nogach.
- Nie musicie wracać do domu, Beaumarchais? - zapytał, mrużąc oczy w wąskie szparki.
- Czekamy na tatę, proszę pana. - Claude zdołała usiąść już prosto i otrzepać bluzkę z suchych liści. Starała się brzmieć naturalnie. - Mamy jechać na koncert rockowy studenckich kapel.
- Czyżby? - dopytywał nauczyciel.
- Przepraszam, panie Bedaux, ale czy siedzenie na przyszkolnym murku jest niezgodne z regulaminem szkoły? - wtrącił się Guido, butnie patrząc na nauczyciela.
- Twoje zachowanie najczęściej jest niezgodne z regulaminem, Beaumarchais. - machnął ręką mężczyzna, najwyraźniej dając sobie spokój z wchodzeniem z nastolatkiem w jakąkolwiek dyskusję. - Na szczęście opinia siostry ratuje ci ten twój buntowniczy tyłek. Tylko mi nie rozrabiać, jasne?
Na odchodnym pogroził nastolatkom palcem i poszedł do swojego samochodu. Oboje byli niemal pewni, że widział zapalony papieros, a już na pewno go poczuł. Niemniej jednak najwyraźniej panu Bedaux przestało się chcieć reagować po godzinach pracy na tego typu występki uczniów. Gdy tylko wsiadł do swojego starego volkswagena, Claude ujęła prawą dłoń brata i otwarła ją delikatnie. Wypuściła ze świstem powietrze na widok malutkiej ranki po oparzeniu. Od razu wyciągnęła ze swojego plecaka małą butelkę wody mineralnej niegazowanej i kilka niewielkich plastrów, bo zawsze miała je przy sobie.
- I kto tu komu ratuje tyłek? - na ustach Guido zagościł krzywy uśmiech.
- To ty podpalasz. - rzuciła gniewnie. - I co ci w ogóle strzeliło do głowy? Trzeba było go wyrzucić albo chociaż na nim usiąść. Do cholery, cokolwiek!
- Aj, przestań już. - przewrócił oczami, bez protestów pozwalając Claude by przemyła rankę i nakleiła plaster. - Nie chciałem, żeby moja młodsza siostra miała kłopoty, ok?
- Więc nie podpalaj.
- Więc nie podpalaj. - znów ją przedrzeźniał, ale teraz już ze śmiechem, więc tylko szturchnęła go lekko w ramię.
Pewnie dalsze przekomarzanie się trwałoby jeszcze trochę, gdyby nie dźwięk telefonu Guido. Claude, widząc, że chłopak nie może sobie poradzić lewą dłonią z wyciągnięciem aparatu z kieszeni, sama sięgnęła po telefon i przystawiła go do ucha brata.
- No, co tam, tato? Strasznie się spóźniasz i... - rzucił lekko Guido, ale urwał szybko i tylko wsłuchiwał się uważnie w każde słowo, blednąc coraz bardziej. Na końcu przytaknął, po czym natychmiast się rozłączył. - Ojciec będzie za piętnaście minut.
- To chyba dobra wiadomość, prawda? - spytała z wahaniem. - Zdążymy na koncert.
- Nie jedziemy na koncert. - odparł głucho. - Tylko do szpitala. Do mamy.
***
Przez całą drogę nikt się nie odzywał. Pan Beaumarchais w milczeniu kierował, a męskie duże dłonie zaciskały się kurczowo na kierownicy. Jego dzieci siedziały z tyłu – sparaliżowana ze strachu Claude wczepiona kurczowo w ramię brata oraz pobladły Guido z zaciśniętymi mocno ustami. Dopiero gdy stanęli przy drzwiach do sali, w której była pani Beaumarchais, ojciec odwrócił się do dzieci. Claude widziała dezorientację w jego oczach. I strach.
- Tato... Co się dzieje? - wykrztusiła wreszcie. - Co z mamą?
- Mama miała ostatnio problemy zdrowotne, które się nasi...
- Mówiłeś, że siedzi nad jakimś swoim ważnym projektem.
Guido przerwał ostro ojcu. Wiedział, o co chodzi. Wiedział od momentu, w którym matka pokazała mu plany architektoniczne opracowywanych dla jednego z chcących się rozbudować kościołów. Precyzyjna i profesjonalna robota. Pomijając fakt, że uwzględniała magiczne bariery dla demonów, wrota do nieba i schron, w którym rodzina Beaumarchais miała się schronić, gdy złe duchy wezmą świat w swoje panowanie. Guido nigdy nie przyznał się do tego, co widział. Nie miał jednak wątpliwości, jaką serię tabletek matka łyka każdego wieczoru i dlaczego ojciec trzyma ją z daleka od dzieci. Teraz obejmował w ramionach siostrę, która z pewnością czuła, jak drżą mu ręce.
- Tłumaczyłeś ją pracą, nie zdrowiem. Więc jeżeli Claude pyta cię, co się dzieje, to chyba należy j e j się prawda, co nie?
Pan Beaumarchais, który wyglądał na więcej niż swoje czterdzieści parę lat, złapał się za nasadę nosa. Był tak spokojny, jakby cały czas przewidywał, że Guido orientuje się w sytuacji. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał. A może wręcz odwrotnie – nie myślał o niczym, by się wyciszyć. Po kilku sekundach, które dla rodzeństwa wydawały się wiecznością, nakazał im usiąść na stojących przy ścianie krzesłach. Patrzyli na niego z dołu. Guido z zaciętym wyrazem twarzy, Claude – zdezorientowana i nadal przestraszona.
- Przez długi czas udawało nam się to ukrywać przed wami. - podniósł dłoń w geście ostrzeżenia, bo Guido zamierzał już coś powiedzieć. - Nie chcieliśmy was martwić, poza tym leki działały, więc za bardzo nie było czym. Ale ostatnio wszystko się nasiliło, a dzisiaj osiągnęło apogeum i wasza matka nie wytrzymała.
- Po prostu to powiedz, tato. - mruknął chłopak, na co pan Beaumarchais westchnął.
- Mama ma schizofrenię. - wyszeptał.
Claude wypuściła z płuc powietrze. Zaciskała na spodniach palce i gapiła się na ojca, w dalszym ciągu niczego nie rozumiejąc. Nigdy nie miała dobrego kontaktu z matką, więc kiedy kilkanaście miesięcy temu zaczęła się trzymać na dystans, Claude poczuła coś w rodzaju ulgi. Uznała, że rodzice mają swoje sprawy, a ona nie powinna się do tego wtrącać. Co prawda Guido miał swoje przypuszczenia i dywagacje, ale nie chciała podejmować wątków. Dostała luz w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Nic więcej jej nie interesowało. A teraz czuła się winna, myśląc o sobie, jak o egoistycznej szmacie. Uczucia te były dodatkowo wzmacniane świadomością, że Guido, którego miała za kalekę jeśli chodzi o empatię, zorientował się pierwszy. To dlatego jakiś czas temu zaczął w tak troskliwy sposób mówił o mamie – zdała sobie sprawę. - Dlatego momentami był taki zamyślony...
- Skoro to schizofrenia to... to dlaczego jesteśmy na oiomie? - spytała głucho.
W odpowiedzi została wprowadzona razem z Guido do pokoju. Matka leżała nieprzytomna w białej pościeli. Na bladej twarzy nie wyrażała się żadna emocja, żaden grymas. Tylko rurka z tlenem dotykała nosa. Claude podeszła do łóżka, by wziąć kobietę za dłoń. Jednak drgnęła zaskoczona, gdy palce natrafiły na bandaże wokół nadgarstków. Krótkim, gwałtownym spojrzeniem ogarnęła pozbawioną emocji twarz Guido i udręczone oblicze ojca. Potem znów popatrzyła na matkę.
Wyglądało na to, że chciała popełnić samobójstwo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Jenefer Johnson Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Czw 20:14, 10 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 723 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk/Olsztyn
|
Heh... No i co ja mam powiedzieć? Chciałam zmiażdżyć to retro za to, że mi nie dałaś kompletu punktów ( ), ale niestety - obroniło się. Chylę czoła... Narracja szybka, jest i dawka humoru i napięcie... Jedyny zgrzyt jaki wyczuwam to coś w osobie ojca, ale nie potrafię namierzyć źródła, więc odpuszczam.
Przyznaję 200 XP. Zasłużenie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
Claude Beaumarchais Miłościwie Wam Panująca
|
Wysłany:
Czw 22:48, 10 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 896 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
:)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|